The Beatles. Jedno słowo, prosta nazwa zespołu, a zna ją prawie cały świat. Gdy spytamy się kogoś napotkanego na ulicy czy zna Beatlesów, on pewnie odpowie- Tak, oczywiście, jak mógłbym ich nie znać? Co prawda nie wszystkim ich muzyka musi się podobać, ale, co ciekawe, jeszcze nigdy nie usłyszałem od nikogo wyjaśnienia, czemu nie podoba się komuś ten zespół. Są też tacy (na szczęście nieliczni), którzy mówią, że Beatlesi nie umywają się do Lady Gagi czy kogoś innego pokroju Justina Biebera. Jeszcze inni powiedzą, że nawet lubią The Beatles, ale nie są ich wielkimi fanami. Ostatnia grupa (ta największa) z dumą stwierdza, że uwielbiają ten zespół. Jedno jest pewne: koło Beatlesów z pewnością nie można przejść obojętnie.
„Here comes the sun, and I say it's alright” *
Data założenia tej legendarnej grupy przypada w 1960 roku, lecz już trzy lata wcześniej istniał on jako The Quarrymen, zespół założony w 1957 roku przez Johna Lennona. Co prawda nie posiadał on takiego samego składu, jak w latach swoich największych osiągnięć, lecz uważa się to już za początek Beatlesów. Później do składu dołączyli: Paul McCartney, wciągnięty do zespołu na festynie, gdzie został oficjalnie przedstawiony Lennonowi (choć z widzenia znali się już wcześniej), George Harrison oraz Ringo Starr, który uzupełnił zespół (już wtedy noszący nazwę The Beatles) o brakującego czwartego muzyka, zastępując grającego wcześniej na perkusji Pete’a Besta - w latach 60- 70 zespół grał więc w składzie: John Lennon, George Harrison, Paul McCartney oraz Ringo Starr. Z pewnością nie przesadzę, jeśli powiem, że ich członkowie są powszechnie uważani z jednych z najpopularniejszych muzyków wszech czasów.
Z tej czwórki zawsze najbardziej czepiano się Ringo Starra i jego gry na perkusji. Ludzie twierdzili, że powinno się go zastąpić innym, lepszym perkusistą, lecz pozostawało to bez odpowiedzi Beatlesów. Sam McCartney spytany kiedyś o to, czy Starr jest najlepszym perkusistą na świecie odparł: „Nie, on nie jest nawet najlepszym perkusistą w Beatlesach“. Ringo miał jednak wyczucie rytmu- wiedział dokładnie, kiedy ma uderzyć w taki sposób, by zabrzmiało to najlepiej. Nie wyobrażam sobie Beatlesów w innym składzie.
Nie wszyscy wiedzą, że zespół nie zawsze był taki, jakim go pamiętamy- tuż przed podpisaniem kontraktu z EMI, za namową ich menedżera, zmienili wizerunek z niegrzecznych chłopców w skórach na garnitury. Niedługo potem, bo już w lutym 1964 roku The Beatles podbili Amerykę hitem „I Want To Hold Your Hand”, a na ich koncerty zaczynały zjeżdżać się coraz większe masy fanów, pragnących poznać „chłopców z Liverpoolu” i ich muzykę. Wtedy kariera Beatlesów zaczęła nabierać naprawdę dużego rozpędu. Na ich występach dochodziło do zbiorowej histerii, którą potem chórem ogłoszono Beatlemanią, rozpoczętą jeszcze rok przed zawładnięciem Ameryką. Ludzie na całym świecie chcieli być do nich podobni. Swoim charakterystycznym imagiem kreowali modę, zaś ich sposób bycia i liverpoolski humor przysparzały im kolejnych fanów. Zespół bił rekordy popularności, pięć ich utworów okupowało pięć pierwszych miejsc Billboardu, czego nie zdołał powtórzyć żadna inna grupa. Po odrobinie historii trzeba to powiedzieć wprost: Beatlesi byli, są i będą fenomenem, jedną za najwybitniejszych grup rockowych wszech czasów, niezaprzeczalną inspiracją dla pozostałych zespołów.
Każdy, kto uważa się za fana i znawcę muzyki, musi ich znać. A jeśli ktoś chce ich dopiero poznać, bądź przypomnieć sobie ich utwory? Wtedy najlepiej jest sięgnąć po któryś z trzech, obszernych albumów Anthology.
„It's getting hard to be someone, but it always works out” *
Jakieś dziesięć lat temu Beatlesi zgromadzili się ponownie (niestety już bez Lennona, zastrzelonego przed własnym domem), by stworzyć właśnie tą składankę. Czemu nazwałem ją obszerną? Dość powiedzieć, że w każdym z trzech pudełek znajdziemy około 45 utworów, z czego niektóre są absolutnie nowe, jeszcze wcześniej nie ujawniane szerokiej publice, tak jak ostatni ukazany utwór beatlesów, „Real Love”- w 1979 roku Lennon nagrał demo tej piosenki, zaś dopiero teraz koledzy z zespołu pokusili się o dodanie do niego swoich partii – i trzeba przyznać, wyszło naprawdę świetnie.
Jednak na płycie nie znajdują się same piosenki, ale także utwory instrumentalne i zapisy z koncertów, o czym powiem później. Ja sam wybrałem Anthology vol.2 i teraz, wyprzedzając cały artykuł i skracając wszystko to zaledwie kilku słów: Ta płyta jest naprawdę fantastyczna. Aż trudno znaleźć słowa, by napisać o tym coś więcej: tego albumu trzeba posłuchać.
Najpierw zajmijmy się typem muzyki, jaki grają Beatlesi. Jest to z pewnością stary, dobry rock (a jakże inaczej), można też powiedzieć, że grali Big Beata, ponieważ ich piosenki były niesamowicie melodyjne (wystarczy sobie przypomnieć „Penny Lane” czy „Hey Jude”). Jednak to nie wszystko. Wspaniale radzili sobie z rock'n'rollem, a jak już wcześniej wspomniałem, na Anthology vol.2 można znaleźć też kilka utworów, gdzie główne i jedyne skrzypce grają same instrumenty (również smyczkowe, jak w „Eleanor Rigby”). George Harrison wprowadził też odrobinę muzyki indyjskiej, którą się fascynował, co można czasem wychwycić między kolejnymi taktami.
Ktoś mógłby się spytać: Czemu wybrałeś akurat część drugą Anthology? Tu muszę się przyznać bez bicia, że Beatlesów wcześniej nie znałem zbyt dobrze, a jedynymi piosenkami, jakie kojarzyłem przed kupnem tego albumu było, a jakże, „Yesterday” oraz „Lucy In The Sky With Diamonds”. Szukałem jakiegoś albumu The Beatles zawierającego właśnie te piosenki, a tak jest właśnie w Anthology 2. Miałem nadzieję, że nie pożałuję zakupu tej płyty- i już po kilkunastu pierwszych minutach mogłem to stwierdzić z całą pewnością. Właśnie zapoznanie się z „dwójką” polecam uczynić jako pierwsze- to tu mamy „Yesterday”, „Hello, Goodbye”, „Fool On The Hill”, „Across The Universe”, „A Day In The Life”, żeby już nie mówić o innych, mniej znanych, lecz jakże ciekawych kompozycjach, jak np. „I'm Only Sleeping czy „And Your Bird Can Sing”.
„Living is easy with eyes closed, misunderstanding all you see” *
Niektóre nagrania pochodzą z koncertów, jeszcze gdzie indziej słyszymy rozmowy, jakie prowadzili członkowie zespołu przed kolejnymi próbami (Paul's broken a glass, broken a glass, Pauls' broken a glass, a glass a glass he's broke today" ;). Na dokładkę wybrane utwory, jak „Strawberry Fields” zostały pokazane tu czasem aż w trzech wersjach, niekiedy dość mocno się od siebie różniących.
Niestety nie obyło się również bez czarnych owiec, które (na szczęście!) można z łatwością policzyć na palcach jednej ręki, jeszcze nie angażując do tego kilku palców. Każdy ma swój gust, lecz nie mógłbym pojąc kogoś, komu podobało by się „Tomorrow Never Knows”- dzieło łagodnie mówiąc niezbyt ambitne. Lub też nieco lepsze, instrumentalne „Within Without You”, który niestety w moim mniemaniu brzmi po prostu jak miauczenie kota, a do tego ciągnie się w nieskończoność. Kto wie, może po prostu nie lubię muzyki indyjskiej?
Tych piosenek jest na szczęście naprawdę mało i nie są one absolutnie ujmą dla wspaniałej całości albumu. Z drugiej strony co to za płyta, nieposiadająca kilku gorszych piosenek (zwłaszcza w takim ich natłoku)?
Ale wreszcie: co mnie tak naprawdę ujęło w tej płycie? Jest kilka dobrych powodów. Przede wszystkim piosenki The Beatles są niesamowicie melodyjne, błyskawiczne wpadają w ucho tak, że potem z łatwością i wielką ochotą można jej nucić. Jedynie niezbyt wyszukane teksty zostawiają trochę do życzenia- można było się nad nimi trochę bardziej wysilić, lecz z drugiej strony to nie one są tu najważniejsze i tak naprawdę nie zwraca się na nie uwagi. Tak się wydaje mi, żyjącemu w dwudziestym pierwszym wieku, jednak w latach ich gry teksty niektórych piosenek były dość kontrowersyjne - wystarczy odczytać duże litery Lucy in the Sky with Diamonds, utworu, o którym możnaby chyba napisać całą pracę magisterską.
Beatlesi nie byli poetami, a (jedynie?) wybitnymi muzykami, choć i w niektórych tekstach próbowali coś ważnego przekazać, zawsze w prostych słowach, tak by każdy mógł zrozumieć. Często śpiewali o miłości, lecz ich teksty mogły być rozumiane przynajmniej dwojako: ktoś słysząc miłosną piosenkę, miał wrażenie, jakby była kierowana wprost do niego, nieważne czy był kobietą czy mężczyzną. Można to było rozumieć jeszcze inaczej: jako miłość to całego świata, wszystkiego, co nas otacza, do natury i Boga, który to wszystko stworzył. I właśnie miłość Beatlesi uważali za najważniejszą (jak wiadomo, nie tylko oni), próbując to przekazać innym ludziom: „bo wszystko, czego potrzebujesz, to właśnie ona.“ (**)
Zresztą zostało o nich powiedziane już tyle, że naprawdę nie można znaleźć nic innego do dodania. Fab Four naprawdę nie ma sobie równych. Nie wyobrażam sobie dnia bez przesłuchania choć jednej ich piosenki. To niesamowite, jak ten zespół i ich muzyka potrafi wpływać na ludzi. Jeśli słuchałeś kiedyś ich piosenek, wiesz o czym mówię. Nie słuchałeś? Nie wiesz, czym jest muzyka. To, co oni zrobili ponad czterdzieści lat temu, jest niesamowite. Wydaje się, jakby ich muzyka nie została stworzona w tamtych latach, ale istniała od zawsze, a świat nie byłby taki, jaki jest teraz bez niej. Takich zespołów się po prostu nie zapomina. „Anthology” nie jest kolejną płytą, którą przesłucham, może mi się spodoba, a później odłożę na półkę i zapomnę o niej. Nie- to absolutnie nie wchodzi w grę. A samych Beatlesów nie ma sensu dalej oceniać, bo przecież każdy chyba zna końcowy wynik. Ich muzyka (choć bardzo prosta) jest piękna. Tyle w tym temacie.
„I don't know why you say goodbye, I say hello” *
Niestety już od 1970 roku Beatlesi przestali istnieć i każdy z muzyków rozpoczął indywidualną karierę, mniej lub bardziej udaną: najlepszą karierę zaprojektował sobie z pewnością Paul McCartney, zaś takie piosenki Lennona jak bardzo uznane dziś „Imagine“ dopiero po jego śmierci odniosły bardziej znaczący sukces. George Harrison założył supergrupę Travelling Wilburys, składającą się z takich sław jak chociażby Bob Dylan czy Roy Orbison, Ringo Starr zaś wraz ze swoją All-Starr Band jeszcze w dzisiejszych czasach koncertuje, a na dodatek wydaje płyty. Beatlesów, podobnie jak wiele innych wielkich grup, które się rozpadły (chociażby led Zeppelin)usilnie namawiano do reaktywacji, stawiając kosmiczne kwoty za jeden, wspólny występ. Nigdy się nie zgodzili. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy John Lennon został zabity, a George Harrison zmarł, nie ma mowy o reaktywacji, bo, jak niegdyś trafnie spostrzegł któryś z członków zespołu w jednym z wielu wywiadów, które nastąpiły po rozpadzie grupy: „Beatlesi bez któregoś muzyka z poprzedniego składu nie byliby prawdziwymi Beatlesami”. I na tym, przynajmniej połowicznie, skończyły się wszelkie spekulacje.
I co by tu więcej dodać? Byłbym głupi, gdybym powiedział, że jeden z najpopularniejszych zespołów w całej historii muzyki jest tak naprawdę niczym. Nie, jest wręcz przeciwnie i z wielką chęcią przyłączam się do kilkumilionowego składu fanów tego zespołu. Na tym świecie nie ma osoby zafascynowanej muzyką i nie znającej Beatlesów (chyba, że są to już naprawdę jego odległe zakątki). Potwierdzi to prawie każdy, nawet napotkany przypadkowo na ulicy homo sapiens. Na dodatek wydana została jeszcze gra The Beatles: Rock Band, jako jedna z niewielkiej serii promującej najlepsze zespoły muzyczne wszech czasów- chyba każdy domyśla się, o co w tym tytule chodzi.
Jeśli zaś chodzi o samo płytę... po prostu brak słów, można o niej mówić jedynie same dobre rzeczy. Utwory są godnymi reprezentantami tej grupy i wciąż nie mogę się powstrzymać od odruchu: „a może jeszcze raz?”, mimo że słucham ich już po raz któryś z kolei. Po prostu: ten album jest niesamowity i doskonale pokazuje, że właśnie tacy sami byli Beatlesi. Ich muzyka wciąż jest żywa i potrafi chwycić za serce. Na dobre zakończenie powtórzę to, co powiedziałem już wcześniej: The Beatles są genialni, a ten album doskonale to pokazuje. Dzięki Anthology 2 można tak powiedzieć- teraz szykuję się już na kolejne Anthology. Swoją drogą, szkoda, że w tych trzech albumach nie ma takich hitów jak „Here Comes The Sun”, „In My Life“ czy „Michelle”, ale mniejsza o to - płyta pokazuje te bardziej i mniej znane piosenki Fab Four w różnych podejściach, nieraz mocno różniących się, a może nawet lepszych od oryginału. Taką właśnie ją lubię.
Zresztą ważne, co jest, a nie to, czego nie ma. I jak to mówią, nie można mieć wszystkiego, ciągle myśląc o rzeczach, których brakuje. Na tym też kończę – czym prędzej biegnę włożyć drugą płytę w paszczę odtwarzacza.