Ubiegłoroczny album hiszpańskiego „garkotłuka” Xaviego Reija przypadł mi od razu do gustu ze względu m.in. na powściągliwość w eksponowaniu przezeń własnego ego. Znane są bowiem przypadki w historii muzyki rockowej, gdy ekspansywność osobowości bębniarza bierze górę nad zdrowym rozsądkiem (por. The Grand Vizier’s Garden Party Nicka Masona). The Sound of the Earth jest drugim albumem barcelończyka nagranym dla wytwórni Leonardo Pavkovicia MoonJune Records. Jest również najciekawszym z czterech dotychczas zrealizowanych przez bębniarza projektów muzycznych.
TSotE otwiera szaleńczy motyw perkusji w rodzaju tych, jakie zwykle wieńczą nagrania rockowe. W sumie nic odkrywczego, bo już w 1909 roku, komponując epicki III koncert fortepianowy, Rachmaninow dokonał podobnego zabiegu ze swym solowym instrumentem (por. fortepianowy motyw przewodni w Allegro non tanto).
Tytułowy numer jest przeciwieństwem hałaśliwego Deep Ocean. The Sound of the Earth I imponuje wstrzemięźliwością od zgrzytliwych riffów a’la Fripp, oddając pole Enowacyjnym fanaberiom. Ta zbiorowa kompozycja dopuszcza nabudowanie się napięcia, aby móc je rozwiązać kontrolowanym, cichym zgiełkiem w finale. From Darkness to w istocie niebanalna potyczka dwóch wprawnych gitarzystów: Niemca Markusa Reutera (The Crimson Projekct, Stick Men) i zamieszkałego w Barcelonie Serba Dušana Jevtovicia. Podobną wymianę akordów między dwojgiem wioślarzy z nakładaniem się na siebie poszczególnych partii gitar śledzimy w TSotE II z nieodłącznie towarzyszącą im galopującą sekcją rytmiczną: Tonym Levinem na basie (King Crimson, Stick Men) i ww. Xavim Reiją. Ta para buja słuchaczem jak w klasyce polskiego kina jacht „Christine” letnikami na Kisajnie. W TSotE III Jevtović wyraźnie podąża w stronę blues-rocka, a w TSotE IV cały kwartet gra rubato, nie spiesząc się nigdzie, przydając temu nagraniu przeto większej nastrojowości i urokliwości.
TSotE brzmi jak dzieło kolektywu rockowego, a nie solowy projekt nierozpoznawalnego dotąd perkusisty. Xavi Reija oddaje w nasze ręce krążek premiujący jedną z bardziej pomysłowych i niepowtarzalnych jam sessions w muzyce fusion ostatnich lat. TSotE nie powinien zatem prowokować u potencjalnych odbiorców wypowiedzi w rodzaju „to już nie to, co kiedyś” czy „dawniej to były czasy!”.