ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Yes ─ The Word Is Live [3-CD Box Set] w serwisie ArtRock.pl

Yes — The Word Is Live [3-CD Box Set]

 
wydawnictwo: Rhino Entertainment Company 2005
 
CD 1:

1.Then
2.For Everyone
3.Astral Traveller
4.Everydays
5.Yours Is No Disgrace
6.I've Seen All Good People
7.America
8.It's Love

CD 2:

1.Apocalypse
2.Siberian Khatru
3.Sound Chaser
4.Sweet Dreams
5.Future Times/Rejoice
6.Circus Of Heaven
7.The Big Medley
8.Hello Chicago
9.Roundabout

CD 3:

1.Heart Of The Sunrise
2.Awaken
3.Go Through This
4.We Can Fly From Here
5.Tempus Fugit
6.Rhythm Of Love
7.Hold On
8.Shoot High Aim Low
9.Make It Easy/Owner Of A Lonely Heart
 
Całkowity czas: 237:42
skład:
Jon Anderson
Chris Squire
Bill Bruford
Peter Banks
Steve Howe
Rick Wakeman
Alan White
Patrick Moraz
Trevor Horn
Geoffrey Downes
Trevor Rabin
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 2, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
05.01.2019
(Recenzent)

Yes — The Word Is Live [3-CD Box Set]

Pamiętam jak kiedyś wykosztowałem się na to cacko. Jednak wówczas – tydzień po wydaniu – uznałem, że fajny prezent urodzinowy należy mi się jak nic. Co więcej, rzecz od tametego czasu nie była wznawiana i zestaw obecnie chodzi za minimum 50 funciaków na ebay’u więc okazało się, że to inwestycja na nic.

Piękne wydanie w formie książki (!), z masą zdjęć, wspomnieniami fanów i wstępem autorstwa Grega Lake’a. No i malowidło Rogera Deana, którego styl kojarzy się z jednym, niepowtarzalnym zespołem. Jednak najważniejsze są trzy płyty, które się tutaj znalazły. I ich zawartość.

Na „The Word Is Live” umieszczono utwory z lat 1970-1988 zarejestrowane z różnych tras w jeszcze różniejsznych konfiguracjach personalnych. Misz masz jak nic, ale taki koktajl to nic nowego dla fana Yes...

Więc po kolei.

Płyta numer 1 to Yes bardzo wczesny obejmują absolutnie początki kariery zespołu.

Wstęp jest jednak lekkim rozczarowaniem, gdyż umieszczono tutaj dwa nagrania znane już z dwupłytowego „Something’s Coming – The BBC Sessions 1969-1970”; umiejętnie zagrany „Then” oraz „For Everyone”, będący niejako protoplastą „Starship Trooper” (obie rzeczy zostały nagrane na potrzeby programu „Sunday Show” Johna Peela). Na szczęście dalej mamy rzeczy, które wcześniej nie były publikowane. Ciekawie brzmi (rzecz ze szwedzkiego Goeteburga) „Astral Traveller” z partią gitary Steve’a Howe’a, różniącą się wyraźnie od pierwowzoru Petera Banksa. „Everydays” już nie wypada tak przekonywująco (improwiacje Howe’a gdzieś pośrodku utworu są wybitnie nużące), ale ostatnie cztery rzeczy z pierwszej płyty, będące zapisem występu z festiwalu „Garden Paty II”, który miał miejsce w londyńskim Crystal Palace Bowl* to zespoł, który powoli stawał się koncertowym potworem, bowiem wykonania „I’ve Seen All Good People”, (znów w nieco przydługawej wersji) „Yours Is No Disgrace”,” i „America” są pierwszoklasowe. Jedynym zgrzytem jest dziwaczna wersja klasyka The Young Rascals „It’s Love”, będąca niczym więcej jak pretekstem dla Chrisa Squire’a nad poznęcaniem się nad swoim Rickenbackerem. Ta zwiewna piosenka fajnie się nawet zaczyna w zyesowanej cięższej wersji jednak potem dostajemy nic więcej jak tylko muzyczną katorgę. Do tego jeszcze sam Squire śpiewa bardziej jak muppet z zespołu Dr Zęba niż jako jeden z głosów, który stworzy niebiańską więc kombinację z Jonem Andersonem na kilku późniejszych płytach.

Płyta numer 2 to Yes w pełni swojego kunsztu.

Już otwierający (całość wycięty z „And You And I” a służący jako uwertura koncertów Yes w 1976 roku) „Apocalypse”, a zwałszcza ogrom oklasków z Cobo Hall w Detroit ukazuje zespół u szczytu swoich komercyjnych i artystycznych możliwości. Potem przejście w „Siberian Khatru” i zaczyna się muzyczna uczta. Nie będę ukrywał, że ten dysk jest prawdziwą ucztą dla fanów, gdyż okazuje grupę w pełni swojej klasy. Na dobrą sprawę każdy zawarty tutaj numer (może poza przekombinowanym jak zawsze „Sound Chaser”, który zresztą dażyłem zawsze awersją) to absolutny majstersztyk, gdyż zachywaca i „Roundabout” z Chicago z 1979 roku i „Future Times/Rejoice” z Oakland z 1978 i potężny moloch „The Big Medley”** z Inglwood z trasy promującej „Tormato” i „Sweet Dreams” z stadionu Queen’s Park Rangers przy londyńskiej Loftus Road z 1975 roku***.  Są tutaj świetne wykonania, niezwykły polot oraz moc. Słuchając tych nagrań odnoszę nieodparte wrażenie, że będąc w tamtych czasach kujonem i kimś komu rodzice zabraniali noszenia spodni-dzwonów trudno było nie zachwycić się Yes...

Płyta 3, czyli lekka schiza

Miks nagrań troszkę dziwi, gdyż zaczyna się wybornie. Znów mamy końcówkę lat 70-tych i klasyczny skład Anderson/Squire/Howe/Wakeman/White. „Heart Of The Sunrise” i „Awaken” to chyba najlepsze fragmenty całego boksu. Aż trudno uwierzyć, że w grupie nie działo się wówczas najlepiej, gdyż na scenie kwintet nie zdawał się okazywac jakichkolwiek oznak wewnętrznego rozłamu w swoich szeregach. Potem mamy próbkę możliwości inkarnacji z Trevorem Hornem i Geoffrey’em Downes’em. Na temat tejże trasy (nagrania pochodzą z nowojorskiej Madison Square Garden) krążą już legendy; jedna  z nich mówi, iż ówczesny menago grupy – Brian Lane – pilnował, aby jakiekolwiek przecieki o odjeściu Andersona i Wakemana nie wydostały się do prasy, aby nie narażać na szwank zabukowanego już tournee. Oczami wyobraźni widzę miny licznie przybyłych do MSG fanów, którzy zamiast swoich idoli ujrzeli, za mikrofonem jakiegoś dziwacznego gogusia w przydużych binoklach, a za parapetami blondaska w świecącym się - jak psu jajca - celofanowym wdzianku. Z tego co słyszałem jankesi jakoś tą przemianę przetrawili jednakże anglosasi pojechali po nowych nabytkach jak po łysej kobyle****. Jakby na potwierdzenie tego zamieszone tutaj trzy nagrania zdają się potwierdzać ówczesne obawy słuchaczy. Pojawiają się tutaj dwa odrzuty z sesji do płyty „Drama”: hałaśliwy i zupełnie nijaki kawałek Howe’a „Go Through This”, który bardziej sprawdziłby się na której z płyt Hawkwind, lecz na pewno nie Yes oraz nieszczęsny „We Can Fly From Here” od którego zaczęły się przygody panów Horna i Downesa z Yes zarówno w 1980 roku jak i ponownie w 2011.  Na szczęście dorzucono tutaj jeszcze „Tempus Fugit” w naprawdę świetnej wersji, której trudno cokolwiek zarzucić. Obraz zniszczenia dopełnia sam Trevor Horn, który zapowiada kolejne utworu tak jakby miał  zaraz przynajmniej narobić w galoty, lub zejść na zawał. Przestraszony, niezdecydowany... Szkoda, gdyż uważam, że na albumie „Drama” świetnie sobie poradził i – z gorszym, lub lepszym skutkiem – jakoś udźwignął ciężar legendy swojego poprzednika.

Całość dopełniają cztery fragmenty z trasy „Big Generator” z teksańskiego Houston Summit z lutego 1988 roku. Dziwny to troszkę przeskok, gdyż zupełnie pominięto jakiekolwiek zapiski z trasy „90125” z pierwszej połowy lat 80-tych, gdyż aż prosiło się o umiejszczenie kilku ich naciekawszych momentów takich jak legdendarny już koncert z Brazylii (w ramach cyklu „Rock In Rio”), czy wersja beatlowego „I’m Down” z dortmundzkiej Westfallenhalle (z gościnnym udziałem Jimmy’ego Page’a).

Nie ma jednak co psioczyć, gdyż te cztery kompozycje (no może poza drażniącymi fanfarowymi zagrywkami we wstępie do „Rhythm Of Love”) to już inna, ale wciąż ta sama świetna yesowa koncertowa machina. Zachwyca zwłaszcza „Shoot High Aim Low” (czyli drugi po „Holy Lamb”) najjaśniejszy fragment krążka „Big Generator”, tutaj w nieco surowej – lecz wciąż pięknej – wersji. No i na sam koniec nie mogło zabraknąć największego przeboju Yes. Świetnie brzmiący ze wstępem z (odrzutu z „90125”) „Make It Easy”, „Owner Of A Lonely Heart” zachwyca jak zawsze, zwłaszcza w tej kombinacji odgrywanej przez obecne wcielenie zespołu z Andersonem, Wakemanem i Rabinem.

„The Word Is Live” jest niezwykle fascynującym dokumentem ukazującym transformację zespołu z larwy w pięknego motyla. Ten zestaw ukazuje niesamowitą podróż jaką zespół przebył i jest niezwykłą gratką dla fanów. Jakoś nagrań jest bardzo dobra (jedynie z 1980 roku z Madison Square Garden troszkę trzeszczą) więc człowiek nie musi się skupiać na wyławianiu dźwięków z morza szumów. Ten trzypłytowy box to wielce czasochłonna rzecz do przebrnięcia, lecz zapewniam, że warto.

 

 

 

 

 

 

*na rzeczonym festiwalu wystąpili również m.in. Elton John, Rory Gallagher i Fairport Convention. Tenże występ Yes (31/07/1971) był zresztą ostatnim z Tony’m Kaye’em  w składzie

**na tę ponad półgodzinną jazdę złożyły się motywy z „Time and A Word”, „Long Distance Runaround”, Survival”, „The Fish (Schindleria Praematurus)”, „Perpetual Change” oraz „Soon”

*** znany już z DVD „Live 1975 at QPR” wydanego w 2005 roku

**** co ponoć sfrustrowało Horna na tyle, że podjął wówczas decyzję o przebranżowieniu się z muzyka na producenta

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.