Stary, poczciwy i już legendarny Kayak nie rezygnuje i płynie przez progresywne wody zyskując kolejne już chyba życie. Ta utworzona w 1972 roku holenderska grupa działała aktywnie do początku lat osiemdziesiątych, by potem zniknąć na siedemnaście lat. Gdy jednak powróciła w 2000 roku, wraz z albumem Close To The Fire, systematycznie raczy fanów kolejnymi krążkami. Ten – jak wyraźnie sugeruje tytuł – jest już siedemnastym w ich dyskografii, choć aż cztery lata dzieli go od ostatniego, bardzo zresztą udanego i recenzowanego u nas, albumu Cleopatra - The Crown Of Isis.
Tradycyjnie już mamy spore przetasowania w składzie, ale to już u nich norma. Wiadomo, że to kapela klawiszowca Tona Scherpenzeela, którego wszyscy fani proga znają jako muzyka grającego w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych na płytach Camela, a i całkiem niedawno wspierającego grupę podczas koncertowej trasy. Warto zauważyć, że tym razem lidera wspomógł między innymi basista Kristoffer Gildenlöw (ex-Pain Of Salvation), jest też nowy wokalista, Bart Schwertmann. No i nie mogło zabraknąć, po raz kolejny zresztą w charakterze gościa, samego Latimera. Jego rozpoznawalne na kilometr partie gitary w Ripples on the Water są prawdziwą ozdobą Seventeen a sama kompozycja spokojnie mogłaby trafić na nowy album Wielbłąda.
Seventeen jest odejściem od formuły rozbudowanego koncept -albumu o charakterze rock opery, czy wręcz rockowego musicalu, jaką zaproponowała grupa na ostatniej płycie Cleopatra - The Crown Of Isis. To raczej powrót do klasycznego, starego i dobrego Kayaka, balansującego między progresywnym i mocno symfonicznym rockiem a klimatami AOR-owymi, czy wręcz popowymi. I choć produkcja jest nowoczesna, same kompozycje mają trochę… archaiczny posmak, ewidentnie przenoszący słuchacza w lata siedemdziesiąte. To z pewnością zabieg zamierzony, świadomy i mający ogromny urok. Dodatkowo wzmacnia go i podkreśla charakterystyczny wokal Barta Schwertmanna, taki z grupy… „mocno nadgryzionych czasem” (patrz Bob Catley).
Dzięki temu najzwyczajniej podoba mi się ta płyta. Do tego artyści idealnie dobrali środki mieszając na płycie, w dobrych proporcjach, kompozycje krótsze, z tymi bardziej rozbudowanymi. Te ostatnie, wielowątkowe, oczywiście mają progresywno – symfoniczny rozmach. Jestem przekonany, że takie utwory jak, chwilami epickie, La Peregrina (She Wanders Alone), Walk Through Fire i Cracks przypadną do gustu smakoszom artrockowych brzmień. Są pełne ładnych, gitarowych popisów, ciekawych klawiszowych form i dobrych melodii. Po drugiej stronie barykady stoją rzeczy zwięzłe, jak otwierające całość nośne Somebody, żywe Feathers and Tar i piosenkowe All that I Want. Wśród nich znajdziemy też utwory o balladowym i nastrojowym charakterze, jak Falling i Ripples on the Water ze ślicznymi (!) gitarowymi popisami, czy krótki, lekko nawiązujący do muzyki dawnej i folku X Marks The Spot. Rozczarowuje nieco niepasujący do całości, momentami wodewilowy w swoim wyrazie, God on Our Side. Ale całość brzmi smakowicie.
Ech, fajnie byłoby wreszcie usłyszeć ich z tą płytą w naszym kraju. W połączeniu z zestawem klasyków z wcześniejszych płyt ta nowa muzyka wypadłaby z pewnością zacnie.
Wydawnictwo uzupełnia drugi dysk, na którym pomieszczono wersje demo czterech kompozycji z 2016 roku.