Rok 2017 jest dla mnie wyjątkowo postny. Tak nieurodzajnego rocznika nie pamiętam od czasów, kiedy zacząłem "profesjonalnie" słuchać muzyki, czyli od początku lat osiemdziesiątych. Jasne, że ktoś może powiedzieć, a wcale nie, bo on znalazł dużo ciekawych rzeczy. No pewnie, ale każdemu jego porno – zależy czego kto oczekuje. Ja się obracam w rejonach powiedzmy okołorockowych, to w tym roku nie mogłem narzekać na nadmiar dobrych płyt. Właściwie od tegorocznych produkcji odbijałem się jak od ściany. Do tego wielu wykonawców, których lubię i cenię nagrało albumy, które okazały się mniejszym lub większym rozczarowaniem. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało mi się, że pięć-sześć płyt, to będzie wszystko na czym warto było ucho zawiesić w tym roku. Na szczęście jesień okazała się trochę bardziej urodzajna i ukazało się kilka naprawdę fajnych rzeczy. Może nawet zdążę napisać o nich wszystkich do końca roku?
No i nie zdążyłem. Zabrakło mi ciut czasu. Na szczęście co ważniejsze dla mnie płyty AD 2017 zdążyłem opisać, a „Road Songs for Lovers” plasuje się tym rankingu nieco niżej, niż tamte.
Chris Rea nagrał taka płytę, jaką powinien, jakiej się wszyscy po nim spodziewali. Bez specjalnego kombinowania, wziął i nagrał fajną, staromodną blues-rockową płytę, w takim swoim charakterystycznym stylu. Jedynym zaskoczeniem mogą być free-jazzowe trąbki rozpoczynające „Money”, który swoja drogą jako jedyny nieco odstaje od reszty – jest cięższy i mroczniejszy. A cała reszta – typowe dla artysty blues-rockowe numery grane w dość spacerowym tempie. „Road Songs for Lovers” jest jak wizyta starego, dobrego znajomego – żadnych zaskoczeń, ale czas spędzony bardzo przyjemnie. Siedem gwiazdek, czyli ocena „dobry” idealnie pasują do tego albumu, bo tu wszystko jest dobre, wszystkie piosenki są dobre – nic dodać, nic ująć – po prostu dobre. Żadna nie odstaje w dół, ale w górę też niewiele i żadna na tyle, żeby powiedzieć o niej – ojej, ale! Od początku do końca jest dobrze. W sumie ogólne wrażenie robi lepsze niż na siedem gwiazdek, też i ze względu na fajny, pozytywny klimat, jest taka sympatyczna. Jednak, żeby dać jej osiem gwiazdek, nawet z minusem, musiałoby się znaleźć kilka naprawdę przykuwających uwagę utworów, których trochę można znaleźć na wcześniejszych płytach artysty, takich jak „On The Beach”, „Dancing with Strangers”, Auberge”, czy „Road to Hell”, a nawet „Shamrock Diaries”. Tu ich jakby brakuje. A całe „Road Songs for Lovers” sprawie wrażenie zbioru wypełniaczy. Co prawda bardzo dobrych, ale jednak wypełniaczy. Inna sprawa, że daj Panie Boże innym takie wypełniacze. I słucha się tego bardzo dobrze.
Siedem gwiazdek, za to tak pewnych jak skała. Nawet z plusem. I rekomendacja – warto.