ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Oldfield, Mike ─ Return To Ommadawn w serwisie ArtRock.pl

Oldfield, Mike — Return To Ommadawn

 
wydawnictwo: Mercury 2017
 
1.Return To Ommadawn, Part I [21:10]
2.Return To Ommadawn, Part II [20:56]
 
Całkowity czas: 42:06
skład:
Mike Oldfield - wszystkie instrumenty
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,4
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,7
Dobra, godna uwagi produkcja.
,2
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,4
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,21
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,34
Arcydzieło.
,25

Łącznie 100, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
21.01.2017
(Recenzent)

Oldfield, Mike — Return To Ommadawn

Mike Oldfield jest specjalistą od godrywania dalszych części/wariacji na temat swojego najbardziej znanego dzieła. Odprysków „Dzownów Rurowych” pojawiło się przestrzeni dekad więcej niż kilka. Obok kontynuacji („Tubular Bells II”, „Tubular Bells III”) były projekty – nazwijmy je  - poboczne. No bo o ile takie „The Millennium Bell”, czy „Orchestral Tubular Bells” można jeszcze jakoś w miarę poważnie potraktować, o tyle „Tubular Beats” ma się do poziomu oryginału jak posłanka Pawłowicz do zasad savior-vivre’u.

W tym roku wybór padł na innego oldfieldowego klasyka z lat 70-tych, a mianowicie „Ommadawn”. Jednakże wspomnieć tutaj należy, iż już kiedyś Michaś za rzeczone wydawnictwo na nowo się zabierał, bowiem „Amarok” miało być podobno swoistym „Ommadawn II”. Mówię „podobno”, gdyż nie dość, że za tym krążkiem generalnie nie przepadam to - przede wszystkim -  jakiś nawiązań do trzeciej płyty Oldfielda doszukać się za bardzo nie mogę.

Teraz Mike podszedł do sprawy poważniej i konkretniej. Co cieszy jeszcze bardziej zwłaszcza, że muzyk ostatnio troszkę jakby błądził. O ile flirt z elektroniką można wybaczyć („Tres Lunas”), ale przesadne zapuszczenie się w ten nurt („Light + Shade”) już niekoniecznie. Całość obrazu gmatwa dodatkowo ostatnia płyta Oldfielda „Man On The Rocks” sprzed kilku lat – piosenkowa, mdła, mocno przeciętna, by nie rzecz, że momentami wręcz drażniąca. Jedyną zwyżkę formy zauważyć się dało na całkowicie symfonicznej – i niesłusznie niedocenianej - „Music Of The Spheres”.

Jednak wracając do tematu...

Oldfield skłonił się ku sprawdzonej dawnej formule; dwie dwudziestominutowe suity, zatytułowane kolejno „Part I” i „Part II”. Zagrał oczywiście sam na wszystkich instrumentach. Jak za starych dobrych czasów. Jednak co ważniejsze muzyk powócił do pięknych folkowych brzmień, którymi uraczał nas cztery dekady temu.

Jednak „Return To Ommadawn” to dla mnie przede wszystkim comeback Mistrza w wielkim stylu. Nie piszę tak dlatego, że Mike skopiował samego siebie z lat 70-tych, lecz dlatego, że nagrał piękną i zjawiskową płytę. Cudna muzyka wypełnia bowiem całe czterdzieści minut krążka, a kolejne części kompozycji bardzo płynnie przechodzą jedna w drugą, a nawet jeśli gdzieś napatoczy się jeden, czy drugi nieco rwany fragment – jak ma to miejsce tu i ówdzie w drugiej części dzieła – to wydaje się to nie mieć żadnego znaczenia, gdyż to również naparwdę zapadające w pamięć momenty.

Bezpośrednich nawiązań jest kilka, choć Oldfield jakby nieśmiało do nich podchodził, nie chcąc chyba krytykom dać dodatkowych powodów do narzekań. Oprócz brzmienia, analogicznego do pierwowzoru, są również (w wersji A.D.2017) nieco stłamszona żeńska wokaliza na zakończenie części pierwszej i (zaprawiająca niemal na pastisz) wariacja „On A Horseback” w części drugiej.

Czy to przeszkadza? Absolutnie nie. „Return To Ommadawn” jest świetnym kawałkiem muzyki broniącym się zarówno  jako samodzielne wydawnictwo jak i w odniesieniu  do swojego protoplasty z 1975 roku. Bowiem próba zmierzenia się z własnym dziedzictwem nie zawsze niektórym wychodzi na dobre, jednakże Oldfield jest tutaj zahartowany w bojach i jak widać wyciągnął wnioski ze swoich błędów i nie próbując się na siłę odmłodzić  nagrał coś co jest najbliższe jego (muzycznej) duszy. Aż dziw bierze, że kazał nam on tak długo czekać na płytę taką jak ta; absolutnie niesamowitą i uraczającą każdym niemal dźwiękiem.

Póki co muzyczny rok 2017 pięknie się zaczął...

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.