ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Colosseum ─ Valentyne Suite w serwisie ArtRock.pl

Colosseum — Valentyne Suite

 
wydawnictwo: Vertigo 1969
 
1. The Kettle (4:29)
2. Elegy (3:14)
3. Butty’s Blues (6:47)
4. The Machine Demands a Sacrifice (3:54)
5. Valentyne Suite (16:56)
a) Theme One - January's Search
b) Theme Two - February's Valentyne
c) Theme Three - The Grass is Always Greener
 
Całkowity czas: 35:21
skład:
James Litherland – gitara, wokal
Dave Greenslade – organy, pianino, wibrafon
Dick Heckstall-Smith – saksofony
Tony Reeves – gitara basowa
Jon Hiseman – perkusja
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,62

Łącznie 75, ocena: Arcydzieło.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8++ Arcydzieło.
14.02.2016
(Gość)

Colosseum — Valentyne Suite

Historia ma tendencję do zrywów. Po latach zastoju przychodzą miesiące pełne zdarzeń, ścigających się na kartkach kalendarza niczym charty na torze. Istniejący dekadami ład bywa obracany w proch przez jedną dziejową burzę, a ze zgliszcz wyłania się nowe. Jakie nowe – to się okazuje po czasie.

Jednym z okresów przyspieszenia historii jest bez dwóch zdań koniec lat sześćdziesiątych, i to zarówno w sferze społecznej, jak i – co nas interesuje najbardziej – muzycznej. Niemalże co miesiąc powstawał zespół albo album, któremu z czasem przypisano epokowe znaczenie. A już szczególnie gęsta od zdarzeń była jesień AD 1969, wtedy to bowiem ukazały się albumy uchodzące za kamienie węgielne nowych prądów w muzyce: 10 października – pierwsze arcydzieło rocka progresywnego (In the Court of the Crimson King), 12 dni później – manifest hard-rocka (Led Zeppelin II), zaś 7 listopada – Valentyne Suite, czyli jedna z pierwszych płyt jazzrockowych. I do dziś jedna z najlepszych.

Nie mogąc oprzeć się chęci wtrącenia pewnej pozamuzycznej uwagi, pozwolę sobie na moment zawiesić tok narracji. Skoro już piszę o jesieni ’69 roku, niewybaczalnym zaniechaniem byłoby pominięcie milczeniem premiery Latającego cyrku Monty Pythona – pierwszy odcinek został wyemitowany przez BBC 5 października. Warto o tym wspomnieć, albowiem sekstet komików wpisany jest w brytyjską kulturę tego okresu równie mocno jak szereg kapitalnych grup rockowych. Jak zresztą wiadomo, te ostatnie - bodajże Led Zeppelin i Pink Floyd - finansowały Pythonowskie filmy.

Wróćmy do Colosseum. Już ich debiutancki album, ogłoszony w marcu 1969 roku Those Who Are About to Die Salute You, stał się sensacją. Jego nowatorstwo artystyczne, jak również obecność w składzie wirtuozów znanych z Graham Bond Organisation oraz Bluesbreakers, zapewniły mu przychylne przyjęcie przez krytykę, a i przez publiczność, która zaskakująco chętnie nabywała nie tak znów łatwy w odbiorze krążek, windując go na 15. miejsce listy „Melody Makera”. Na marginesie pozwolę sobie zauważyć, że źródła nie potwierdzają używania frazy morituri te salutant przez gladiatorów. Na pewno padła ona przy okazji naumachii, czyli pozorowanej bitwy morskiej, zorganizowanej na rozkaz Klaudiusza na Jeziorze Fucyńskim, ale reszta jest wymysłem na miarę rogatych hełmów Wikingów, rozpowszechnionych przez opery Ryszarda Wagnera. Gdy tego typu mit zakorzeni się w kulturze, to prędzej uschnie ze starości, niż da się wyplenić – ale po prawdzie karczowanie motywów obecnych od stuleci w tradycji intelektualnej jest bezcelowe, wszak nawet bzdura tudzież plotka przez wieki może zostać tak przyodziana w poetyczne szaty, że prawie nikt już nie będzie pytał o sedno rzeczy.

Wydawszy jeden longplay, zespół bezzwłocznie zaczął pracować nad następnym. Podobnie jak debiut, został nagrany błyskawicznie, w ciągu zaledwie trzech dni, od 16 do 18 czerwca. Nieco później doszło do zmiany na stołku gitarzysty – miejsce Jamesa Litherlanda zajął David „Clem” Clempson. Z owej rotacji w składzie wynikło pewne zamieszanie w dyskografii Colosseum – w USA zamiast Valentyne Suite drugi album grupy nosił tytuł The Grass Is Greener, ukazał się dopiero w styczniu roku 1970, przede wszystkim zaś zawierał nagrania z udziałem Clempsona, i to zarówno kompozycje znane już z wydanej nieco wcześniej w Wielkiej Brytanii oraz innych krajach Walentynki, jak i utwory premierowe, spośród których dwa: Lost Angeles oraz Rope Ladder to the Moon wylądowały w znacznie bardziej porywających wersjach na podwójnej koncertówce Live. Generalnie Amerykanie nie wyszli na tych kombinacjach najlepiej, jako że The Grass Is Greener nie zawiera być może najważniejszego utworu w całej karierze Colosseum, 17-minutowej Valentyne Suite.

Zanim jednak słuchacz, względnie czytelnik tej recenzji, dotrze do czwartej suity w dziejach rocka, czekają go cztery utwory z pierwszej strony. Przycupnęły wstydliwie w cieniu potężnej krewniaczki, jak ich odpowiedniki z In-A-Gadda-Da-Vida albo Tarkusa, i siedzą – a tymczasem absolutnie nie mają się czego wstydzić, każdy jeden bowiem jest świetnie zagrany i przynosi coś nowego, dotychczas niespotykanego. Pierwszy – mój ulubiony z całej czwórki – The Kettle sprawiać musiał w swoich czasach piorunujące wrażenie. Gwałtowny, dynamiczny numer, eksponujący niecodzienne zderzenie jazzującej sekcji i czysto hardrockowej gitary, w którym dźwięki zdają się buzować jak wrzątek w, nomen omen, czajniku. Swingująco-bluesowa Elegia, ubarwiona smyczkami, jest już znacznie spokojniejsza. Tytuł Butty’s Blues zdradza wiele, Colosseum nie byliby jednak sobą, gdyby zagrali bluesa ot tak. Hiseman jak zwykle komplikuje fakturę rytmiczną, Heckstall-Smith natomiast tworzy potężną ścianę saksofonowych brzmień. The Machine Demands a Sacrifice jest z całego zestawu najbardziej psychodeliczne, głównie przez zabawy z kanałami i zapętlonymi mechanicznymi dźwiękami – i zarazem najmniej przekonujące.

Tak oto dotarliśmy do pièce de résistance płyty i całej kariery Colosseum. Daruję sobie opisywanie go segment po segmencie – głównie dlatego, że już sporo o nim napisano i musiałbym wykazać się znacznie większą niż moja wiedzą muzykologiczną, aby dodać coś odkrywczego. Pozwolę sobie tylko zauważyć, w czym upatruję sukcesu tej instrumentalnej suity, jej niekwestionowanego statusu jednego z bardziej rozpoznawalnych utworów rocka progresywnego. W jej walorach konstrukcyjnych i w – jakkolwiek to zabrzmi – chwytliwości. Składające się na nią tematy przechodzą z jednego w drugi bez rażących szwów, naturalnie, ponadto – co ważniejsze – są to tematy nader wyraziste, zapadające w pamięć nawet po jednym przesłuchaniu. Chyba każdy fan nieco ambitniejszego rocka ma w głowie kilka takich motywów, z finałowym na czele. To wielka zaleta, jako że w przypadku muzyki niesilącej się na przebojowość melodyczna przystępność nie jest zbyt częsta. A tu proszę – suita, którą da się nucić! Podobno tańczyć też można do niektórych fragmentów, ale jako człowiek, którego zdolności motoryczne są na poziomie krawężnika, nie ręczę za prawdziwość tej śmiałej tezy.

Na sam koniec ponownie ucieknę się do łaciny. Śmiało można powiedzieć – chociażby dlatego, że od wydania Valentyne Suite minęło już niemal półwiecze, a wciąż pod pewnymi względami jest to album niedościgniony – iż Colosseum wznieśli sobie własną muzyką monumentum aere perennius.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.