Lata temu, kiedy tak zwana muzyka gotycka cieszyła się swymi pięcioma minutami na scenie rockowo-metalowej, w moje wówczas dyletanckie łapy wpadła kaseta (sic!), na okładce której niewiadomej proweniencji arlekin, dzierżący wysłużone skrzypce, wpatrywał się w pustą salę teatralną. Grafika ta zaintrygowała mnie na tyle, że wysupłałem z kieszeni ostatnie pieniądze, przeznaczone pewnie na bułkę w licealnym sklepiku albo inny komitet rodzicielski, i nabyłem album, który, jak wkrótce miało się okazać, zmienił moje życie. Po pierwszym odsłuchu nie byłem w stanie uwierzyć, że można grać takie dźwięki. Po drugim wciąż nie mogłem się otrząsnąć z osłupienia, jakie wywarła na mnie muzyka zawarta na ‘Stille’. Po trzecim wiedziałem już, że ten zespół będzie towarzyszyć mi do końca życia.
Przyszedł jednak czas, kiedy słowa te przestały być równie oczywiste co na początku mojej przygody z Lacrimosą. Moje oddanie arlekinowi pokaźnie nadwyrężył bowiem album ‘Sehnsucht’, który, po ujrzeniu światła dziennego w 2009 roku, okazał się płytą wyjątkowo nierówną, pełną rozczarowań i do dziś niezrozumiałych decyzji (I Lost My Star In Krasnodar? Serio?). Oliwy do ognia dolała jeszcze sama wytwórnia Hall of Sermon, wydając płytę w dwóch wersjach, co oczywiście dla tak zwanego „prawdziwego fana” było nie lada wyzwaniem natury finansowo-logistycznej. Kolejny album, czyli wydany w 2012 ‘Revolution’, z niebywałym okrucieństwem potraktowany przez recenzenta Artrock.pl, w moim osobistym mniemaniu wypadał już nieco lepiej niż poprzednik, ale wciąż kompozycyjnie był mizerny i poza kilkoma utworami raczej odstraszał swego rodzaju „kwadratowością”. „The clown is dead” – pomyślałem wówczas, przypominając sobie tytuł utworu Axela Rudiego Pella.
Nadzieja umiera jednak ostatnia.
‘Hoffnung’, czyli dwunasty, czy, jak kto woli, trzynasty studyjny album Szwajcarów, to dowód na to, że muzyka Lacrimosy wciąż ma się dobrze, a formuła, którą jeszcze w poprzednim stuleciu przyjął Tilo Wolff, wciąż nie jest wyczerpana. Mamy tu bowiem do czynienia z klasycznym wachlarzem emocji, z jakimi zespół oswoił słuchacza na swoich najbardziej wybitnych dziełach – bywa tragicznie i przejmująco, jak w świetnym Tränen der Liebe, bywa mrocznie, jak w Der freie Fall – Apeiron, Part 1 czy w stanowiącym jego kontynuację Apeiron – Der freie Fall, Part 2, bywa też lżej i bardziej przebojowo, jak w chwytliwym Kaleidoskop. Miłośnicy wokaliz Maestro również powinni być usatysfakcjonowani – będący w znakomitej formie Tilo śmieszy, tumani i przestrasza, tu i ówdzie śpiewając lekko i delikatnie, aby chwilę później wywołać u słuchacza dreszcz przerażenia swym mrocznym pomrukiem. Pod względem wokalnym niestety znacznie słabiej wypada towarzyszka jego muzycznej podróży, Anne Nurmi, która tradycyjnie odpowiada za jeden utwór na płycie, Thunder and Lightning, i tradycyjnie sprawia wrażenie niewłaściwej osoby na niewłaściwym miejscu, co zresztą łatwo sprawdzić wybierając się na koncert Szwajcarów, gdzie niedociągnięcia w umiejętnościach Anne stają się wręcz rażące. Słabsze strony ‘Hoffnung’ widać niestety również na poziomie kompozycyjnym. Dość licho wypada Unterwelt, po wysłuchaniu którego trudno oprzeć się wrażeniu, że Tilo zabrnął w rejony na co dzień eksplorowane przez Rammstein. I choć nie mam nic przeciwko muzyce proponowanej przez Niemców, to w wykonaniu Lacrimosy brzmi to co najmniej sztucznie, czego nie jest w stanie uratować nawet perkusyjny wstęp żywcem wyjęty ze świetnego Siehst Du Mich In Licht z płyty ‘Stille’. Absolutnym kuriozum jest również lekki i figlarny wręcz Keine Schatten mehr, który z jakiegoś powodu rozdziela dwie składowe suity Apeiron i w żaden znany mi sposób nie pasuje ani do pierwszej, ani do drugiej części wspomnianego dyptyku, choć nie można mu odmówić swoistej przebojowości. Niezbadane są ścieżki, którymi podąża umysł Tilo. Absmak po wyżej wymienionych zabiegach rekompensuje jednak pozostała zawartość albumu. Monumentalnie prezentuje się otwierający płytę Mondfeuer, kojarzący się mocno z klasycznymi „otwieraczami” z ‘Echos’ czy ‘Lichtgestalt’, ale również czerpiący garściami z wybitnego Kabinett der Sinne z ‘Inferno’. Dobrze wypadają również typowo koncertowe Kaleidoskop czy Der Kelch der Hoffnung. Doskonale broni się także przytoczony już wcześniej dyptyk Apeiron, gdzie słuchacz dostaje taką Lacrimosę, za którą tęsknił – pełną teatralnego rozmachu, dramatyzmu, pięknych wokaliz, wybornych smyczków i czego by tam jeszcze nie wymienić (a tak nawiasem mówiąc, konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy zasadność siejącego zniszczenie przestera w drugiej części utworu w momencie pojawienia się gitar). Absolutnym numerem jeden i wisienką na tym mrocznym torcie jest jednak czwarty w zestawie utwór Die unbekannte Farbe – porażający rozpaczą, niesamowicie wciągający, z rozdzierającą partią gitary i genialnie budowanym napięciem. Klasyk.
‘Nadzieja’ przywraca zatem nadzieję w to, że Tilo i jego ekipa wciąż nie powiedzieli ostatniego słowa. Owszem, nie jest to wiekopomne dzieło na kształt wspomnianego wcześniej ‘Stille’ czy, jak mniemam, niemożliwej do przeskoczenia poprzeczki w postaci ‘Elodii’, ale utwory, które w 2015 roku proponuje nam niezmordowany arlekin mogą utwierdzać w przekonaniu, że gdzieś tam, w przyszłości, czeka na nas jeszcze niejedna łza uroniona pod wpływem genialnej muzyki Szwajcarów. I oby właśnie tak było.
W końcu nadzieja umiera ostatnia.