ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Aphrodite's Child ─ 666 w serwisie ArtRock.pl

Aphrodite's Child — 666

 
wydawnictwo: Vertigo 1972
 
1. The System (Papathanassiou) [00:23]
2. Babylon (Papathanassiou, Ferris) [02:47]
3. Loud Loud Loud (Papathanassiou, Ferris) [02:42]
4. The Four Horsemen (Papathanassiou, Ferris) [05:53]
5. The Lamb (Papathanassiou) [04:33]
6. The Seventh Seal (Papathanassiou, Ferris) [01:30]
7. Aegian Sea (Papathanassiou, Ferris) [05:22]
8. Seven Bowls (Papathanassiou, Ferris) [01:29]
9. The Wakening Beast (Papathanassiou) [01:11]
10. Lament (Papathanassiou, Ferris) [02:45]
11. The Marching Beast (Papathanassiou) [02:00]
12. The Battle Of The Locusts (Papathanassiou) [00:56]
13. Do It (Papathanassiou) [01:44]
14. Tribulation (Papathanassiou) [00:32]
15. The Beast (Papathanassiou, Ferris) [02:26]
16. Ofis (Papathanassiou) [00:14]
17. Seven Trumpets (Papathanassiou, Ferris) [00:35]
18. Altamont (Papathanassiou, Ferris) [04:33]
19. The Wedding Of The Lamb (Papathanassiou) [03:38]
20. The Capture Of The Beast (Papathanassiou) [02:17]
21. ∞ (Papathanassiou) [05:15]
22. Hic And Nunc (Papathanassiou, Ferris) [02:55]
23. All The Seats Were Occupied (Papathanassiou, Ferris) [19:19]
24. Break (Papathanassiou, Ferris) [02:58]
 
Całkowity czas: 78:36
skład:
Vangelis Papathanassiou – Organ, Piano, Flute, Percussion, Vibes, Various Others, Vocal Backing. Demis Roussos – Bass, Vocal Backings, Lead Vocal. Lucas Sideras – Drums, Vocal Backings, Lead Vocals. Silver Koulouris – Guitars, Percussion. Harris Halkitis – Bass, Tenor Sax, Conga Drums, Backing Vocal. Michel Ripoche – Trombone, Tenor Sax. John Forst – Narration. Yannis Tsarouchis – Greek Text. Irene Papas – Vocal.
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,3
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,22
Arcydzieło.
,53

Łącznie 83, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
29.05.2014
(Recenzent)

Aphrodite's Child — 666

 

Z Grecja na Marsa. A potem do Watykanu.

 Czyli cykl o Vangelisie.

 Odcinek czwarty.

 Co konkretnie trzeba wiedzieć o „666”, to już kolega Strzyżu napisał w swojej recenzji, nie ma sensu się powtarzać. Raczej bardziej skoncentruję się na mojej własnej przygodzie z „666”.

 Przypomnę tylko, że prace nad tym dziełem zaczęły się jeszcze w 1970 roku i że właściwie za te prace wziął się głównie Vangelis. Zaryzykowałbym twierdzenie, że „666” tylko dlatego sygnowane jest Aphrodite’s Child, że grupa podpisała kontrakt na trzy albumy i jakoś trzeba było się z niego wywiązać. A sytuacja w zespole była taka trochę mętna – dwóch głównych członków grupy  miało całkiem inną koncepcję jak powinna toczyć się jej dalsza kariera. Jednego ciągnęła muzyka popowa i bycie gwiazdą, a drugiego – nie-popowa i niebycie gwiazdą. Jeszcze wszyscy pomogli ześcibolić Vangelisowi  te Trzy Szóstki (chociaż nie do końca), żeby dopełnić kontraktu i każdy poszedł w swoją stronę. Specjalnie piszę „pomogli Vangelisowi”, bo muzyka, którą tu znajdziemy pasuje bardziej do późniejszych dokonań Vangelisa, niż do wcześniejszych Aphrodite’s Child. Dlatego dla mnie to bardziej jego solowa płyta, niż płyta grupy. Co właściwie nie ma najmniejszego znaczenia, bo jest to dzieło znakomite. Chociaż tak jak już napisał  kolega Strzyżu – wcale nie łatwe w odbiorze. Nawet bardzo niełatwe. Do tego w porównaniu z innymi prominentnymi dziełami tego typu z tamtego okresu raczej nietypowa – inne środki wyrazu – bez suit (szczerze mówiąc trudno mi nazwać „All The Seats…” typową, rockową suitą), solówek, podniebnych pasaży parapetowych, bez większego symfonicznego zadęcia. Nietypowa – nawet biorąc pod uwagę, że i tak wtedy każdy grał inaczej. Ale Aphoridte’s Child grało jeszcze inaczej. Też inaczej niż na dwóch pierwszych płytach. Co prawda zręby własnego stylu pozostały, ale różnica między „666” i chociażby „It’s Five o’Clock” jest potężna. Tu piosenki, a tu… no właśnie, co? Na pewno jest to koncept-album – treściowo, muzycznie – bo faktycznie najlepiej słucha się tego w całości. Chociaż poszczególne utwory są teoretycznie jakby nie do końca do siebie przystające – normalne piosenki, kolaże dźwiękowe i ten niesamowity popis Irene Papas w „Infini”, który każdy, kto chociaż raz słuchał tego albumu będzie pamiętał do końca życia. A w ogóle cała płyta zachwyca różnorodnością, rozmachem i taką nieskrępowaną wyobraźnią. Jest trochę szalona, ale w tym szaleństwie na pewno jest  metoda, wydaje się chaotyczna, ale jest to chaos usystematyzowany. Chaos precyzyjny. Jak się w nią bardziej wsłuchać, to się zorientujemy, że tam wszystko jest bardzo starannie zaplanowane i takoż wykonane. Zauważmy jak pięknie „Break” rozładowuje napięcie po niesamowitym „All The Seats Are Occupied”.

 O ile muzykę z pierwszych płyt zespołu poznałem, przynajmniej po części już w latach osiemdziesiątych, to mój pierwszy poważny kontakt z muzyką z Trzech Szóstek był dopiero przy okazji składaka „The Complete Collection”. Znalazła się na nim mniej więcej połowa muzyki z tego albumu, chociaż nie w takiej kolejności, jak na „666”. Całość poznałem nieco później, bo kolega kupił to sobie, zachęcony tym, co usłyszał na tym składaku.  Mimo, że początkowo nie załapałem wszystkiego, co dzieje się na tej płycie, to jednak od razu mi się spodobała. Powiem więcej – zrobiła na mnie wielkie wrażenie. I tak już zostało. Wiedziałem, że to arcydzieło, chociaż na początku nie bardzo wiedziałem dlaczego. To jedna z bardziej cenionych przeze mnie płyt prog-rockowych – może nie sam ścisły Top Ten, ale myślę, że niewiele dalej. Z okazji niniejszej recenzji „katuję” ją już dobrych kilka dni, prawie codziennie i cały czas słucham jej jakoś inaczej – jest jak kalejdoskop – te same kolory układają się w nowe wzorki.

 Mimo, ze ten album trwa niecałe osiemdziesiąt minut dalej dostępne jest tylko dwukompaktowe wydanie z początku lat dziewięćdziesiątych. Nowszych nie ma. Przynajmniej oficjalnie. Wpadł mi kiedyś w ręce taki dwupłytowy zestaw – na pierwszym krążku „It’s Five O’clock” oraz „End of The Word” plus jeszcze dwa nagrania z singli, a na drugim całe „666”. Wydane to zostało w Australii w 2004 toku przez firmę 2000 Fruit Gum – z tego co się orientuję, nie jest to specjalnie legalne wydawnictwo, ale nie da się ukryć, że bardzo atrakcyjne.

 Moja ulubiona płyta Vangelisa.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.