„Pan jest moim pasterzem…” zdaje się nam głosić okładka tej płyty. Jednak muzyka znajdująca się na niej mówi coś zupełnie odwrotnego. W rezultacie wygląda to tak, jakby bliżej nieokreślone zło wcieliło się w postać wspomnianego przewodnika, który niby ma zadbać o bezpieczeństwo swoich owieczek, a tak naprawdę jego prawdziwym zamiarem jest doprowadzić nieszczęsne, bezbronne i niczego nieświadome istoty na rzeź, do zagłady.
To Rend Each Other Like Wild Beasts, Till Earth Shall Reek With Midnight Massacre, to jeden z wielu małych albumów Moriesa De Jonga wydanych pod szyldem Gnaw Their Tongues. Zorientowani odbiorcy w jego twórczość wiedzą jakiej muzyki mogą się spodziewać. Holender po raz kolejny daje upust swoim nihilistycznym wizjom, przekształcając je w zbiór zatrważających kompozycji, które wystawią nerwy niejednego słuchacza na poważną próbę. De Jong stał się już ekspertem w tej dziedzinie. Całość wypada bardzo demonicznie, lecz nie można tej muzyce odmówić pewnej dozy eklektyzmu, czegoś co na przemian przyciąga i odstręcza. Taki element również stał się domeną Gnaw Their Tongues.
Utwór tytułowy rozpoczyna się długim, głuchym motywem, który jest wprowadzeniem do dźwiękowej nawałnicy, gdzie chaos i nieład pożerają się nawzajem. Stado baranków zostało zaprowadzonych na środek wielkiego pola, a z okolicznych lasów wyłania się horda krwiożerczych bestii, które rozszarpują je na strzępy. Tak jest przez prawie 20 minut. Podobną długość posiada następny: „Then Shall They Come, Oh Master, Shrieking From Red Battle Fields To People Thy Dark Realms”, który także samym tytułem informuje nas o zawartości. Ostatnie słowo Sadu Ostatecznego wypływa w trzecim utworze. Werdykt dla słuchacza jest oczywisty: bilet w jedną stronę, bez powrotu. Przygniatające grzmoty perkusyjne, skrzeki Moriesa zainfekowane jakimś śmiertelnym wirusem, przyprawione przeszywającymi smykami. Chwyta za gardło i nie chce puścić. Chłosta. Klamra spajająca wydawnictwo jak w przypadku Bubonic Burial Rites czy Sulfur.
Gnaw Their Tongues to ekspresjonistyczna muzyka niczym dzieła Boscha. Zdecydowanie nie dla każdego. Chociaż całość jest małym albumem, to po jego zakończeniu może się wydawać, że wysłuchaliśmy regularnego longplaya, tyle w muzyce emocji i niespodzianek. Polecam smakoszom dźwięków nieszablonowych i z piekła rodem. Umiejętności De Jonga w kreowaniu muzycznego horroru wydają się póki co niewyczerpalne.