ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Eloy ─ Inside w serwisie ArtRock.pl

Eloy — Inside

 
wydawnictwo: EMI Records Ltd 1973
 
1.Land Of No Body [17:14]
2.Inside [6:34]
3.Future City [5:35]
4.Up & Down [8:23]
 
Całkowity czas: 38:10
skład:
Frank Bornemann - śpiew, gitary
Manfred Wieczorke - instrumenty klawiszowe
Wolfgang Stocker - gitara basowa
Fritz Randow - bębny
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,3
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,9
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,2

Łącznie 19, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
11.09.2013
(Recenzent)

Eloy — Inside

„Oceany Cichych Włkań i Potężnych Ech”, czyli Eloy für dummies – odcinek 2

„Eloy” się ukazało i tyle. O grupie w prasie było tak cicho jak na pustyni w Nevadzie. Zadawać się mogło, że ekipa Franka Bornemanna podzieli los wielu innych podobnych kapel, których jedynym sukcesem było to, że wydali płytę. Nic więcej...

Jednak ni z gruchy ni z pietruchym, gdy zdawało się, że grupie szukuje się rychły zgon z przyczyn naturalnych, do chłopaków odezwały się garnitury z EMI. Był to niezwykle zaskakujący zwrot wydarzeń. Panowie się szybko dogadali podpisując kontakt z niemieckim oddziałem wytwórni – Electrolą.

Poza wyżej wspomnianym wydarzeniem nastąpiła jeszcze jedna istotna zmiana, która będzie miała niebagatelny wpływ na przyszłe poczynania zespołu. Szeregi Eloy opuścił wokalista Erich Schriever, co oznaczało, że miejsce za mikrofonem zajął Bornemann. Zmiana była to na tyle istotna, iż maniera wokalna gitarzysty, a zwłaszcza jego silnie niemiecki akcent sprawia, że lider Eloy charakteryzuje się specyficznym sposobem śpiewania, budzącym skrajne odczucia od podziwu po niemal odrazę (moja zacna małżonka twierdzi wręcz, że o ile Eloy może jeszcze strawić od strony muzycznej to jednak śpiewu Bornemanna nie może zdzierżyć po dzień dzisiejszy). Summa summarum przyznać należy, że ten oryginalny jak się może wydawać szkopuł stał jednym z charakterystyczniejszych elementów stylu kapeli. Niemal tak samo jak śpiew w Yes to tylko Jon Anderson, tak samo śpiew w Eloy to tylko Frank Bornemann...

Panowie chwycili się również za większą formę. Suita „Land Of No Body” wypełniła pierwszą stronę wydawnictwa. Zaczyna się sennie i mrocznie, aby zacząć płynnie przechodzić w żywszą formę. Zespół wyraźnie postawił właśnie na (w miarę łagodne) przejścia w kolejne tematy kompozycji. Jednak w dużej mierze jest to połączenie jednego z drugim; mamy tutaj zarówno sporo spokojnych, wyważonych motywów, jak i kilka mocniejszych typowo gitarowych fragmentów, będącymi jakby echem pierwszej płyty. Niemniej syntezatorów jeszcze tutaj nie uraczymy, ale kilka organowych zagrań w stylu Dave’a Greenslade z Colosseum słucha się już całkiem przyjemnie. Zresztą to nie jedyne „zapożyczenia”. Gdzieś w okolicach 13-tej minuty kompozycji znów słuchać kilka brzmień rodem z Uriah Heep...

Tytułowy „Inside” wszedł na kilka następnych lat do żelaznego repertuaru koncertowego zespołu. Mocny utwór z fajnym współgraniem gitary i organów okraszony zapadającą w pamięć linią melodyczną. Do tego jeszcze ten niesamowity pęd ze świetnym gitarowym solem w końcówce.

Ciekawostką jest taki „Future City”. Bornemann śpiewa śmiesznie „pod” Iana Andersona zwłaszcza we wstępie, a w sumie całość brzmienia utworu zdaje się nabierać odrobinę prześmiewczego charakteru (głównie dzięki nieco salsowym „grzechotkom”).

„Up & Down” też się może podobać. Może nie jest na tyle charakterystyczy jak pozostałe numery na płycie. Jednak brzmienie utworu fajnie wspasowuje się w całość wydawnictwa.

Płyta sukcesu nie osiągnęła, ale zwróciła uwagę kilku ludzi. Jednym z nich był Miles Copeland – menago Wishbone Ash i (później) The Police, który zaoferował zespołowi pomoc na rynku amerykańskim w ramach Janus Records. Niestety firma splajtowała, podpisane umowy gdzieś przepadły, a przez to jedyną formą dostępu wczesnych płyt zespołu dla fanów za oceanem jest import. Sam Copeland swego czasu też próbował chłopakom załatwić trasę po Stanach. Również z tego nic nie wyszło...

Jak się okaże za kilka odcinków, Eloy jest przykładem, że cierpliwość popłaca. Zarówno dla muzyków jak i wytwórni. Najwidoczniej rok 1973 pomimo apogeum jaki przeżywał rock progresywny nie był jeszcze czasem Eloy. A ten miał prędzej, czy później nadejść...

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.