ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Eloy ─ Codename: Wildgeese w serwisie ArtRock.pl

Eloy — Codename: Wildgeese

 
wydawnictwo: SPI Milan Disques AG 1985
 
1. Patrol [2:47]
2. Hongkong Theme I [3:32]
3. Hit And Run [1:38]
4. Queen Of Rock'n'Roll [2:36]
5. Destiny [4:34]
6. Discovery [0:50]
7. Jukebox [1:58]
8. Deadlock [1:30]
9. Cha-Shoen [3:35]
10. Sabotage [1:20]
11. On The Edge [3:30]
12. A Long Goodbye [2:13]
13. Face To Face [1:47]
14. A Moment Decides [2:07]
15. Revenge [1:13]
16. Hongkong Theme II [1:07]
 
Całkowity czas: 33:30
skład:
Hannes Arkona - gitary, instrumenty klawiszowe
Hannes Folberth - instrumenty klawiszowe
Klaus-Peter Matziol - gitara basowa
J.Nemec-Bolek - śpiew
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,3
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 7, ocena: Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
 
 
Ocena: 1 Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
19.02.2014
(Recenzent)

Eloy — Codename: Wildgeese

„Oceany Cichych Włkań i Potężnych Ech”, czyli Eloy für dummies – odcinek 14

Przyszedł czas na napisanie kilku słów o płycie, którą trudno nazwać kolejnym wydawnictwem Eloy. Niby na okładce pojawia się charakterystyczne logo zespołu, ale obecność zaledwie trzech (do tego nie pierwszoplanowych) jego członków oraz przede wszystkim charakter i forma krążka budzą już wątpliwości oraz skrajne emocje i w ostatecznym rozrachunku trudno „Codename: Wildgeese” brać na poważnie.

Poza tym muzyka filmowa rządzi się innymi prawami. Nie chodzi tylko o słynne „bronienie się muzyki bez towarzyszenia obrazu” (wspomniałem już o tym bodajże przy recenzji ścieżki dźwiękowej do „Fortepianu”), ale również i to, iż w przypadku wykonawcy, dla którego styczność z rzeczoną formą muzyczną jest pierwszą w jego dyskografii (do tego kogoś z tak bogatą historią jak Eloy), udział w podobnym projekcie jest posunięciem co najmniej niecodziennym... Cóż, ruch równie ryzykowny, co powołanie naszych ligowych wynalazków pokroju Koszników czy Pazdanów do kadry przez Nawałkę. Jednak każdy z nas ponosi konsekwecje decyzji, które w życiu podjęliśmy. Nie inaczej jest w przypadku panów Arkony, Folbertha i Matziola i stworzonej przez nich ścieżki dźwiękowej do filmu „Codename: Wildgeese”. Dlatego zaoranie ich "dzieła" czas zacząć.

Frank Bornemann się biedził nad ostatecznym kształtem „Metromanii”, a wspomniana wyżej trójka uparła się na zgodzenie się na napisanie soundtracku do rzeczonego obrazu. Lider powiedział nein, ale dziwnym zbiegiem okoliczności (głównie prawnym) produkt stworzony przez rzeczonych jegomości ukazał się pod szyldem Eloy. Stąd w gwoli rzetelności należałoby o albumie przynajmniej wspomnieć. Tak dla dziennikarskiej rzetelności.

Będę brutanie szczery: filmu nie widziałem. Niemniej w połowie lat 80-tych skład wyjściowy składający się z zawodników takich jak Borgnine, Van Cleef i Kinski to raczej ekipa, której bliżej do emerytury w amerykańskiej Major Soccer League, aniżeli odbudowaniu się w Primera Division. Do tego całość to produkcja włosko-niemiecka, czyli mająca taki wkład w klasykę kina sensacyjnego, co Rasiak w awans do mundialu w Niemczech.

Pytacie, jak się prezentuje ta płyta? Odpowiadam: gorzej niż marnie. Ograniczenie inwencji twórczej autorów potrzebami obrazu nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Szukacie linka między zawartością „Codename: Wildgeese”, a namiastką czegokolwiek, co może mieć jakikolwiek związek z regularnymi płytami zespołu? Życzę powodzenia. Osobiście znajduję tego jedynie ilości śladowe.

„The Patrol” jeszcze jakoś brzmi. Fajnie orientem zajeżdża chwilami „Destiny”. Trochę klimatu a la Jean-Michel Jarre uraczymy w połączonych tematach „Sabotage” (bliskie wydanemu rok później „Rendez-Vous”) i „On The Edge” (ze słynnego koncertu w Chinach). „Revenge” mogłoby być fajnym wstępem do jakiejś fajnie rozbudowanej i pokombinowanej dłuższej formy. To na dobrą sprawę wszystko z tych trzydziestukilku minut zawartej tutaj muzyki, warte jakiejkolwiek wzmianki.

Koszmarki? Wypełniają na dobrą sprawę pozostałą zawartość krążka. Katastrofalnie brzmią wytrzaśnięte z klawiszowego pudełka „Jukebox”, czy obie części „Hongkong Theme”, a pioseneczka „Queen Of Rock’n’Roll” to więcej niż dramat. Ani tu fajnej melodii, ani nawet wpadającego w ucho refrenu. Nawet niby ciekawie zapowiadający się „Cha Sheon” nudzi już po pierwszych kilku sekundach.

Poza tym mamy tutaj całą masę dziwnych, jedno- lub dwuminutowych chaotycznych motywów, nagranych bardziej przez kogoś, kto dopiero uczy się grać, albo co najwyżej stroi klawisze na przedkoncertowym soundchecku, aniżeli muzyka, który próbuje uchwycić klimat filmu w zręcznej, nawet krótkiej formie muzycznej. O przykładach nie będę się rozpisywał, gdyż nie mam na to ani cierpliwości, ani na tyle dużego samozaparcia, ani (co najważniejsze) wystarczających zapasów rumu w barku...

Chciałem się powstrzymać od ocenienia płyty od strony gwiazdkowej. Nie dało się. Zdawałem się nie mieć innego wyjścia. To tak ku przestrodze każdego, kto w euforii zachwytu podczas odkrywania kolejnych płyt Eloy pokusi się o sięgnięcie po rzeczone wydawnictwo. Tak więc jest pierwsza w mojej karierze w ArtRocku „jedynka”.

Zresztą na oficjalnej stronie zespołu nie znajdziecie wzmianki o „Codename: Wildgeese”, a jak zapytalibyście się samego Bornemanna, co o całej tej zawierusze sądzi, zmierzyłby was bardziej niż wymownym spojrzeniem.

Zresztą i słusznie.

Płytę należy omijać szerokim łukiem.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.