Wystarczyły zaledwie dwa lata, aby formacja M83 zaskoczyła świat swoją drugą produkcją płytową. Dokładnie 10 lat temu bez raptem paru dni, 12 maja 2003 r. ukazał sie materiał z drugiego krążka francuskich elektryków. Także i tym razem wydanie trafiło do Gooom, specjalistów od równie złożonej muzyki. Tym razem jednak zamiast chaosu twórczego, duet Gonzalez- Fromageau zrobił bardziej spójną, mniej eksperymentalną ale za to melodyjną produkcję. Sam "Unrecorded", którym dystrybutor filmu "Nochnyj Dozor" czyli "Straży Nocnej" przerażał nas w zapowiedzi filmu, tu jest idyllycznym, rytmicznym utworem, kompletnie dalekim od mrocznych scen z horroru.
M83 drugim swoim albumem dali do zrozumienia, że ich muzyka w niczym nie ogranicza. To, co zaserwowali na drugim krążku to kompletny przekrój od surowości przytaczanego przez krytyków My Bloody Valentine, poprzez newageowy klimat, po typowe brzmienia dla współczesnych sobie zespołów. Zaczynają w "Birds" klimatem z debiutu, w którym długo wybrzmiewająca plama klawiszowa towarzyszy dźwiękom ptaków z syntetyzowanym głosem, po drodze tworząc pseudo-popowy "Unrecorded" - zaczynający się charakterystycznym dźwiękiem winylowej płyty. Sam utwór moje skojarzenia bardziej pcha w kierunku "Roses" z repertuaru RPWL. Suche analogowe dźwięki podkreślone charakterystycznym vocoderowym brzmieniem instrumentów serii Nord Lead. Muzycy sięgają po najróżniejsze formy, próbując mieszać przesterowane riffy, organy piszczałkowe z chórem w "In Church", masą sampli jak w "America" - po wręcz popowe i rytmiczne kawałki. "Run Into Flowers" to jedyny na całym krążku zaśpiewany po ludzku kawałek - nie licząc przesterowanego vocoderem głosu intonującego w "0078h."
Dead Cities, Red Seas & Lost Ghist prezentuje znacznie mniejsze zróżnicowanie w podejściu do utworów od debiutanckiego M83, choćby brak tylu etiud, mniejsza ilość i dłuższe kompozycje, za to większe bogactwo aranżacyjne, bardziej spójny kierunek choć pozbawiony tej naturalności oraz znacznie szersze spektrum styli, którym muzycy postanowili się przyjrzeć. Tutaj także pojawia się po raz pierwszy element nostalii lat 80tych. Sekcja rytmiczna w "Cyborg" dosyć specyficznie przypomina tę z utworu "Vienna" zespołu Ultravox, wskakując po chwili w charakterystyczne dla Porcupine Tree akcenty klawiszowo-gitarowe z choćby The Sky Moves Sideways. To właśnie ta ciekawa forma muzyczna przyczyniła się do sukcesu tego albumu i wysokich notowań. Albumu, w którym nie brakuje mocnych bitów, stylizowanych na naturalne instrumenty symfoniczne dźwięków oraz przesterowania akustycznego. Podobnie jak na debiucie, za najdłuższą kompozycją kryje się kolejny niewinny bonusik, na który jednak słuchacz musi chwilę poczekać w ciszy.
O ile M83 było dosyć wąskim, niszowym wydaniem, którego premiera światowa miała dopiero nadejść wraz ze wznowieniem, o tyle sukcesor doczekał się dwóch wersji - w wydaniu amerykańskim doszło 5 utworów na dodatkowym krążku. I bez tego można śmiało powiedzieć o bardzo ciepłym przyjęciu przez publiczność. Choć chwile chwały jeszcze przed zespołem, to już mają ugruntowaną pozycję wśród wielbicieli i krytyków. To wydawnictwo jest także ostatnim nagranym w duecie - chwilę przed nagraniem trzeciego albumu zespół opuszcza Nicolas Fromageau. Na kolejną produkcję jednak trzeba będzie poczekać kolejne 2 lata.
W następnym odcinku - Wodą czy lądem? Wielki wyścig czas zacząć!