Kilka ostatnich miesięcy to syty czas dla fanów tzw. muzyki progresywnej, a w szczególności jej rodzimego nurtu. Nowości wydawnicze pojawiły się na koncie takich formacji jak Retrospective, Riverside, DispersE, Osada Vida, do tego nową płytę szykuje Believe. W tym zaskakująco różnorodnym zestawieniu nie można pominąć warszawskiego Votum i ich krążka – Harvest Moon.
Często wspomina się o tym, że trzecie wydawnictwo w twórczej historii danej grupy jest produkcją, która definiuje dalsze losy zespołu, jego brzmienie i aspiracje. Może wydawać się, że jest to stwierdzenie stworzone na wyrost, ale nie da się ukryć, że faktycznie bywa tak, że ten konkretny album jest szczególny. Harvest Moon jest dokładnie trzecim, długogrającym krążkiem formacji Votum i choć trudno określić, czy tzw. presja trzeciego albumu ciążyła nad członkami grupy podczas nagrywania tego materiału, to z pewnością można powiedzieć, że jest to najbardziej dojrzałe wydawnictwo na ich koncie.
Nie tylko dojrzałość warto tu podkreślić. Harvest Moon to grubo ponad godzina muzyki na bardzo wysokim poziomie i to nie tylko jeżeli chodzi o sposób konstrukcji poszczególnych kompozycji, środki użyte do opowiedzenia pewnej historii, czy samo jej przedstawienie, ale słychać tu także udaną pracę osób odpowiedzialnych za nagranie i mastering materiału. Przy każdy kolejnym krążku nad Votum wisiało swoiste fatum, które powodowało, że ostateczny wydźwięk dotychczasowych wydawnictw pozostawiał wiele do życzenia. Tym razem udało się uniknąć większości technicznych kłopotów i to zdecydowanie słychać. Harvest Moon to faktyczny czas zbierania owoców z okresu ciężkiej pracy, która została poczyniona pomimo większych i mniejszych niepowodzeń, to czas żniw, krwawych żniw.
Brzmienie Harvest Moon to duże urozmaicenie po delikatnych i eterycznych konstrukcjach z Metafiction. Zdecydowanie więcej tu mocnych, metalowych motywów rodem z utworu Stranger than fiction, ale nie brakuje tu też typowych dla Votum subtelnych akcentów. Harvest Moon to umiejętne balansowanie na granicy światła i mroku. Oba oblicza Votum, delikatne i mocne, brzmią niezwykle wyraziście, w zaskakująco pełny sposób. Pochwalić trzeba świetną pracę perkusji (cały album), wyważone elektroniczne elementy (Numb, Ember Nights, Steps in the Gloom), miażdżące gitary (First Felt Pain, Cobwebs), partie gitary akustycznej (Numb, Vicious Circle), a także typowe dla Votum świetne teksty i garść zaskakujących wokali.
Po niepokojąco długim oczekiwaniu Votum zaserwowało nam udany, dojrzały, przemyślany, różnorodny i szalenie dopracowany materiał. Trudno jest się przyczepić do strony realizatorskiej, bo jak na nasze warunki album brzmi naprawdę świetnie. Nie sposób też zarzucić cokolwiek oprawie graficznej, która jak zwykle w przypadku tej formacji stoi na bardzo wysokim poziomie. Dlaczego mimo wszystko usilnie szukam dziury w cały zamiast cieszyć się tym świetnym krążkiem? Już tłumaczę. Sympatyzuję z dokonaniami Votum od początku nowożytnej historii zespołu i zaczynam obawiać się, że obok muzycznej, mechanicznej perfekcji zabraknie miejsca na równie ważną duszę. To jeszcze nie ten moment i twierdzę, że Harvest Moon jest obowiązkową pozycją do poznania w gąszczu tegorocznych wydawnictw, która z końcem roku powędruje na wysokie miejsca wszelakich zestawień, ale jednak z rozczuleniem wracam do trzeszczących, ale bardzo prawdziwych kompozycji z Time Must Have A Stop.