Ocoai to instrumentalna post-metalowa formacja, która swoją przygodę z muzyką zaczynała latem 2006 roku. Zespół zrezygnował z wokali na rzecz otwartych, muzycznych przestrzeni dogodnych do instrumentalnych podróży. Post-metalowa załoga coraz pewniej poczynała sobie w muzycznym światku, grała liczne koncerty, zaskarbiała uwagę i sympatię słuchaczy. Efektem tego była wydana nakładem Missing Words Records - jak do tej pory - jedyna długogrająca płyta - Breatherman.
Okładka, a w zasadzie jej interpretacja, przysporzyła mi wyjątkowo dużo problemów. Co się na niej znajduje? Według mnie niebo, chmury, trochę drzew. Całość wygląda jak na starej prześwietlonej fotografii. Dopiero po włączeniu muzyki rozpoczął się w mojej głowie pewien ciąg skojarzeń, o którym poniżej.
Na początek trochę trzasków, szumów, jakby chłopcy z Kalifornii prowadzili nas przez drewniane, zapomniane schody na zakurzony, zagracony strych do okienka, przez które można nie tylko wyjrzeć i podziwiać niebo, ale też wyjść, usiąść na dachu i chłonąć. Oczywiście muzykę. Tak zaczyna się utwór O Bowen; potem dochodzą brudne, żwirowate gitary. Melodia, którą potem trudno wyprzeć z głowy. Dalej natrafiamy na spokojnie zaczynający się utwór tytułowy - Breatherman. Magia. Ogromna, otwarta, muzyczna przestrzeń.. Piękna, piękna podróż z urzekającą 'sekcją dętą’ - czymś czego się nie spodziewałem, a szalenie mi się spodobało. Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o utworze takim jak Manifestant. Jeśli inne kawałki na tej płycie to podróże po muzycznych, rozległych przestrzeniach, to Manifestant jest latawcem poruszającym się na delikatnym, ciepłym, letnim wietrze. Pięknie klimatyczny utwór z ukrytą dozą melancholii. Kolejna muzyczna odsłona, która czaruje i przyciąga, przez co obok płyty Breatherman trudno przejść obojętnie.
Co nam zostało? Jednostajny Pour Rever, tajmeniczy Babule z ciekawie zarysowaną linią basu, mocny i brudny Lunoir, który utwierdza nas w przekonaniu, że postawienie słowa metal w bezpośrednim sąsiedztwie słowa post pomyłką nie było – zdecydowanie najmocniejszy akcent na płycie oraz na zakończenie zaskakujący, ale czarujący Liberer le Piano.
Czy płyta jest innowacyjna? Nie. Czy płyta zaskakuje? Odrobinę. Czy płyta jest kompletna? Zdecydowanie tak, co więcej, choć w dużym stopniu przewidywalna, miażdży i urzeka (albo na odwrót). Zatem nie pozostaje nic innego jak wziąć tę płytę ze sobą na odtwarzaczu dowolnej maści i kształtu, odnaleźć najbliższy strych, przez który będziemy mogli się przedrzeć, żeby wyjść na dach i odpłynąć do krainy dźwięków niebanalnych.