ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Barclay James Harvest ─ Glasnost w serwisie ArtRock.pl

Barclay James Harvest — Glasnost

 
wydawnictwo: Polydor 1988
 
1. Poor Man's Moody Blues (7:16)
2. Alone In The Night (5:35)
3. Hold On (4:40)
4. African (6:22)
5. On The Wings Of Love (6:20)
6. Love On The Line (4:25)
7. Berlin (5:05)
8. Medicine Man (6:05)
9. Kiev (6:00)
10. Hymn (5:10)
11. Turn The Key (5:17)
12. He Said Love (5:15)
 
Całkowity czas: 67:30
skład:
- Les Holroyd / vocals, bass, acoustic guitar; - John Lees / vocals, guitars; - Mel Pritchard / drums, percussion

And:
- Bias Boshell / keyboards; - Colin Browne / keyboards; - Kevin McAlea / keyboards
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,4
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 6, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
05.04.2013
(Recenzent)

Barclay James Harvest — Glasnost

 Ćwiara minęła AD 1988™!

Tym razem jest to uczciwa Ćwiara (bo czasami różnie z tym bywa), bo faktycznie pierwszy raz tego krążka posłuchałem na wiosnę 1988 roku,  w Wieczorze Płytowym. A do tego jeszcze bardziej Ćwiara, bo „Glasnost” ukazała się dokładnie 25 lat temu, 5 kwietnia 1988 roku.

 Kilka lat po słynnym, plenerowym koncercie, uwiecznionym na płycie i kasecie VHS "Berlin  - A Concert for The People", Barclaye ponownie zorganizowali w Belinie wielki koncert na świeżym powietrzu. Tyle, że tym razem po tej gorszej, wschodniej, stronie muru, w parku Treptower. Dzięki temu wschodni Niemcy nie musieli już słuchać muzyki przez muru, ganiając się przy okazji z miejscową psiarnią, tylko normalnie, legalnie mogli pójść sobie na rockowy koncert. Czasy się zmieniały, przez te kilka lat, które dzieliły oba te muzyczne wydarzenia, mieliśmy "Solidarność", stan wojenny, pokojowego Nobla dla Wałęsy, pomór genseków na Kremlu i wreszcie rządy Gorbaczowa, który próbował reformować system poprzez pewne odkręcanie śruby. Udało mu się to, z naszego punktu widzenia,  rewelacyjnie, bo szlag trafił i reformowany system, i przy okazji Związek Radziecki. Nawet niemieckie komuchy, wyjątkowo twardogłowe i odporne wpuściły do kraju rockowy band i to taki, który miał w dorobku utwory bardzo "nieprawomyślne" - "Berlin" i "In Memory of Martyrs", szczególnie drażniące dla miejscowej władzy, bo traktujące na przykład o ludziach, którzy zginęli podczas ucieczek przez niemiecko-niemiecką granicę.  W każdym razie Honeker i reszta jego bandy robiąc dobrą minę do złej gry dali przyzwolenie na taki wielki koncert zachodniego wykonawcy. Może liczyli na to, że jak dadzą chleba i zorganizują igrzyska, to się plebs nie będzie domagał czegoś więcej? Może. Jak pokazała historia, te przewidywania okazały się nietrafione. Początkowo koncert miał się odbyć na Wyspie Młodości, ale okazało się, że potencjalnych chętnych jest o wiele, wiele więcej, to przeniesiono całą imprezę do parku Treptower. Co prawda była to impreza biletowana, ale cena takowego była nad wyraz symboliczna – mniej więcej równowartość dwóch piw – a na końcu okazało się, że i tak większość chętnych pooglądała to za darmo. Dlatego nie wiadomo dokładnie ilu ludzi zgromadziło się tam tego lipcowego wieczoru. Przyjmuje się, że było ich od 130 do 170 tysięcy. Tak czy tak – był to największy koncert plenerowy zachodniego wykonawcy, jaki kiedykolwiek i gdziekolwiek odbył się w demoludach. Queen w Budapeszcie grali dla 80 tysięcy. Ale tylko tyle mógł zmieścić Nepstadion. Mniejsza z tym, dosyć polityki, przejdźmy do muzyki. Chociaż jak widać od polityki uciec się tutaj nie dało - od tytułu płyty, poprzez miejsce koncertu, "okoliczności przyrody", czas. A nawet  repertuar. Bo "Berlin" zagrali.

 Na pierwszy rzut oka program płyty sugeruje, że na wielkie wzruszenia nie ma co liczyć, bo większość utworów pochodzi z lat osiemdziesiątych. Teoretycznie tak, ale większość z tej większości to piosenki z najnowszej wówczas, bardzo porządnego albumu „Face to Face”. „Alone in The Night”, „African”, „Kiev”, „He Said Love” i „Turn The Key” – wybrano co lepsze numery, które tutaj na żywo wypadają jeszcze lepiej. Nie zabrakło oczywiście „żelaznych” klasyków, takich jak „Hymn”, „Poor Man’s Moody Blues” i „Medicine Man”. Jest też nowszy klasyk, którego w tym miejscu po prostu nie mogło nie być – „Berlin” (chociaż pewnie nie wszyscy byli z tego zadowoleni). Trzeba przyznać, że to wszystko wyszło naprawdę bardzo dobrze – czy starsze, czy nowsze utwory, bez znaczenia, to bardzo ładny koncert. Jednak jeśli porównać te oba berlińskie koncerty, ten i wcześniejszy, to jednak tamten jest na pewno lepszy i to dosyć sporo. Wtedy żarło im strasznie. Wszystko im wtedy sprzyjało – okoliczności, publiczność, po prostu wszystko. Do tego koncert dla ćwierć miliona ludzi to oni grali chyba pierwszy i ostatni raz w życiu, do tego niósł ich entuzjazm publiczności. W przypadku koncertu z Berlina Wschodniego wydaje mi się, że ten kontakt z publicznością jest nieco gorszy, albo lepiej powiedzieć – nie aż tak dobry. A może to kwestia miksu, bo na „Glasnosti” odgłosy z widowni  są wyraźnie przesunięte na dalszy plan. Tyle, że w wersji z obrazkami też tak dobrze jak na „Berlinie” to nie wygląda, a ze względu na wszelkie możliwe podobieństwa – lokalizacja, skala przedsięwzięcia – trudno uciec od porównań. Ale „Berlin” to było naprawdę coś wyjątkowego i „Glasnost”  chyba nie miało większych szans, żeby dorównać poprzednikowi. Jednak jak już wspomniałem, to też bardzo zacny koncert. Najbardziej podobają mi się utwory z „Face to Face”, one, moim zdaniem, wypadają najciekawiej. Ze starszych – przede wszystkim „Medicine Man” i „Berlin”. Z drugiej strony pewnym nieporozumieniem jest „Hold on” – jedyny utwór, którego nie musiałoby tu być. Całość jest jednak jak najbardziej przekonująca. Nie jest to na pewno jakaś wiodąca koncertówka lat osiemdziesiątych, jednak z różnych powodów, nie tylko muzycznych – znacząca i warta przypomnienia. „Glasnost” to właściwie ostatni „żywiec” BJH wydany „na bieżąco”, bo potem już były tylko nagrania archiwalne i występy różnych mutacji BJH pod wodzą Holroyda albo Leesa.

 Kilka tygodni temu ukazała się dwupłytowa wersja tego koncertu. Z tego co wyczytałem na stronie Barclayów, jest to cały koncert, do tego utwory są w takiej kolejności, w jakiej faktycznie zostały zagrane. Jeszcze nie mam, ale myślę, że niedługo będę miał.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.