Krótki, mimowolny cykl niderlandzki.
Odcinek trzeci.
Co mi się od razu spodobało i jak się okazało potem, najbardziej spodobało, to okładka – kawałek lakierowanego papieru zgięty na pół, a w środku, w przyklejonej, plastikowej kopertce, płyta. Do tego świetne czarno-białe zdjęcie. Muzyka to trzy średnio długie kompozycje, trwające dwadzieścia kilka minut. Okładka może być nieco myląca, bo może sugerować nawet dość ciężkie granie, ale zdjęcie z wewnętrznej strony okładki już nas może kierować na właściwy trop. Dwóch facetów idących jakąś wiejską drogą, wśród szpaleru drzew. Nie widzimy ich twarzy, tylko zarysy sylwetek, bo zdjęcie robione trochę pod światło. Początkowo trudno się zorientować, w którą stronę idą. Ale ułożenie butów wskazuje, że się od nas oddalają. Ascetyczne, czarno-białe – dość dobrze oddaje charakter samej muzyki, też skromnej formalnie – w jakimś sensie też „czarno-białej”. „Purified” zawiera dźwięki, których dość bliskich krewnych znajdziemy na pytach Anathemy, Porcupine Tree, a nawet chyba też God Is An Astronaut. Czyli szczerze mówiąc, nie bardzo moja kupka herbaty. Nie żebym zupełnie nie znał, tylko specjalnie mnie to już nie pasjonuje. Ale mam na półce kilka płyt z muzyką tego sortu. Jednak mini-longplay Sylvium raczej tam nie trafi. Jest to rzecz jak najbardziej poprawna, tyle, że brakuje tej muzyce bardziej własnego charakteru, oryginalności, a przede wszystkim lepszych pomysłów. Nie jest to ani lepsze, ani gorsze od wielu podobnych produkcji, też i nie bardzo inne – jak kolejny żołnierz z szeregu. No i właściwie jest to główny problem Sylvium. Myślę sobie jednak, że znajdzie się dość duża grupa osób, którym twórczość tych Holendrów może przypaść do gustu. Właściwie czego nie? Dobrze zagrane, dobrze nagrane, w „Purified Media” ciekawie wplecione dialogi z radia, lub telewizji. Mimo wszystko niegłupie.