Plażowa Kolekcja Artrocka – Lato 2012.
Odcinek trzeci.
Płyty na wczasy wybierałem nie tylko ja. Jechaliśmy przecież razem, to i muzykę też wybieraliśmy razem. Agnieszka jest wielkim fanem Sylviana (ja go z kolei po prostu nie lubię) i udało jej się przeszmuglować jedną jego płytę. Chciała drugą, ale to już stanowczo zaprotestowałem, grożąc koncertówką Scorpions. Kompromisowo stanęło na Japan. Nawet nie kompromisowo, bo „Gentlemen Take Polaroids” to ja wniosłem w posagu i bardzo lubię.
Już dawno, dawno temu kupiłem to na allegro, za jakieś śmieszne pieniądze, ale wtedy ze względu na jeden tylko utwór – „Nightporter” (czasami zdarza mi się kupić płytę dla jednego tylko utworu) . Była to wtedy jedyna piosenka Japan, która naprawdę bardzo mi się podobała. Bo reszta mnie nie interesowała. Moje wcześniejsze spotkania z Japan nie były zbyt owocne i gdyby nie ten Nocny Portier, to pewnie do tej pory twórczość tej grupy byłaby dla mnie terra incognita. A może nie, no bo Agnieszka i ten Sylvian? W każdym razie kupiłem sobie „Gentlemen…” i z czasem spodobało mi się całe.
No to płyta znalazła się w zestawie wczasowym i co ciekawe okazało się, że na plaży sprawdza się bardzo dobrze! Zawsze mi się wydawało, że to muzyka bardziej wieczorna, kameralna. Postrzegałem jako taką o specyficznym nastroju, do tego jej charakter podkreślał melancholijny wokal Sylviana, a tu w środku dnia, na wysłonecznionej, tropikalnej plaży też działa jak trzeba, zyskując całkiem nowy wymiar.
Jeśli wsłuchamy się bardziej w te nagrania, szybko powinniśmy zauważyć, jak ważny jest tam rytm i jak niebanalnie gra sekcja rytmiczna i że w zasadzie sekcją rytmiczną czasami jest cały zespół. Druga sprawa – aranżacje; skromne, ale bardzo subtelne i wysmakowane, iście japońskie (kto widział chociaż kilka miejscowych grafik, będzie wiedział o co mi chodzi). W tym całym nowo-romantycznym towarzystwie to artystowskie Japan grało muzykę najbardziej wyrafinowaną i brzmieniowo, i kompozycyjnie.
Najważniejszym utworem na „Gentlemen…” wydaje się „Nightporter”, przepiękna, walczykowata ballada, oparta na prościutkim temacie granym przez fortepian. I chyba dla zespołu też, bo tekst tylko tego utworu znalazł się we wkładce płyty. Jakby pozostałe były mniej ważne. Może. Ale są przecież i inne bardzo dobre utwory, bo gdyby na całej płycie był tylko ten, to nie byłoby sensu o niej pisać. Trzeba przyznać, że pulsujące rytmami „Taking Islands in Africa”, tytułowy, czy „Methods of Dance” też sroce nie wypadły spod ogona. Nastrojowy „Burning Bridges”, trochę w klimacie Tangerine Dream wyróżnia się również.
Dzięki Gentlemenom z Polaroidami, grupie wreszcie udało się chociaż nieco zaistnieć w rodzinnej Wielkiej Brytanii, bo wcześniej był to zespół zdecydowanie „eksportowy” – Kontynent plus Japonia, a ta płyta pojawiła się na brytyjskiej liście przebojów, nisko co prawda, ale z czasem doturlała się do „złota”. Do tego Japan wreszcie dorobiło się własnego stylu, takiego naprawdę własnego. Dwie pierwsze – „Adolescent Sex” i „Obscure Alternatives” szczególnie wybitne nie są, a trzecia, „Quiet Life” to najlepsza płyta Roxy Music, której Roxys nigdy nie nagrali. Dopiero „Gentlemen Take Polaroids” jest dziełem w pełni dojrzałym i w pełni „autorskim”, a obce wpływy, co prawda są słyszalne – wokal Sylviana dalej przypomina Ferry’ego, a partie saksofonu – te Andy Mackaya, jednak teraz tych dwóch podmiotów wykonawczych nie idzie pomylić (co w przypadku „Quiet Life” wcale takie pewne nie było…). Kolejny krążek, wydany rok później „Tin Drum” był jeszcze lepszy (chociaż drugiego „Nightporter” tam już nie znajdziemy) i przyniósł grupie jeszcze większą popularność, ale wtedy Sylvian rozwiązał zespół. I taki był koniec Japan. Japan pod szyldem Japan. Dziesięć lat później, muzycy zeszli się jeszcze raz by nagrać następną płytę, tylko sygnowana była ona nazwą Rain Tree Crow. Ale muzykę zawierała taką, jaką znaliśmy już wcześniej.
Z kronikarskiego obowiązku trzeba wspomnieć o największym sukcesie Japan (paradoksalnie – „pośmiertnym”, czyli koncertowej płycie „Oil on Canvas” z materiałem nagranym podczas ostatniego tournee grupy. Była jedyna ich płyta w pierwszej dziesiątce brytyjskiej listy przebojów.