ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Def Leppard ─ Mirrorball w serwisie ArtRock.pl

Def Leppard — Mirrorball

 
wydawnictwo: Frontiers Records 2011
 
Disc one
1. "Rock! Rock! (Till You Drop)" Steve Clark, Rick Savage, Mutt Lange, Joe Elliott 3:55
2. "Rocket" Elliott, Phil Collen, Clark, Savage, Lange 4:29
3. "Animal" Elliott, Collen, Clark, Savage, Lange 4:02
4. "C'mon C'mon" Savage 4:00
5. "Make Love Like a Man" Elliott, Collen, Clark, Lange 5:56
6. "Too Late for Love" Elliott, Pete Willis, Clark, Savage, Lange 5:17
7. "Foolin'" Elliott, Clark, Lange 5:06
8. "Nine Lives" Collen, Elliott, Tim McGraw 3:35
9. "Love Bites" Elliott, Collen, Clark, Savage, Lange 7:28
10. "Rock On" David Essex 5:10
Disc two
1. "Two Steps Behind" Elliott 4:29
2. "Bringin' On the Heartbreak" Elliott, Willis, Clark 5:08
3. "Switch 625" Clark 4:14
4. "Hysteria" Elliott, Collen, Clark, Savage, Lange 6:20
5. "Armageddon It" Elliott, Collen, Clark, Savage, Lange 5:19
6. "Photograph" Elliott, Willis, Clark, Savage, Lange 4:35
7. "Pour Some Sugar on Me" Elliott, Collen, Clark, Savage, Lange 5:05
8. "Rock Of Ages" Elliott, Clark, Willis, Lange 6:11
9. "Let's Get Rocked" Elliott, Collen, Savage, Lange 6:11
10. "Action" Andy Scott, Brian Connolly, Steve Priest, Mick Tucker 4:01
11. "Bad Actress" Elliott 3:31
12. "Undefeated" (new studio track) Elliott 4:40
13. "Kings of the World" (new studio track) Savage 6:12
14. "It's All About Believin'" (new studio track) Collen, Vanston 4:22
 
Całkowity czas: 119:16
skład:
Joe Elliott – lead vocals, rhythm guitar, acoustic guitar, keyboards / Rick "Sav" Savage – bass guitar, keyboards, acoustic guitar, vocals / Rick Allen – drums, percussion, vocals / Phil Collen – lead and rhythm guitar, acoustic guitar, vocals / Vivian Campbell – rhythm and lead guitar, acoustic guitar, vocals
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,3

Łącznie 8, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
14.10.2011
(Recenzent)

Def Leppard — Mirrorball

Obrodziło latoś w bardzo dobre koncerty. W zasadzie to jeszcze zimoś, bo w pod koniec ubiegłego roku Foreigner wydało bardzo zacny żywiec.  Od tego czasu kilka konkretnych wydawnictw się pojawiło -  Def Leppard, Whitesnake, Krzak, A-ha, Emerson Lake & Palmer, Jethro Tull,  Deep Purple. Cześć to są rzeczy świeże, część – archiwalne.

 „Mirrorball” zawiera nagrania stosunkowo nowe, bo pochodzące z SPARKLE LOUNGE TOUR 2008/2009. Dziwne jest to, że to dopiero pierwszy album koncertowy Def Leppard. Zespół o trzydziestoletnim stażu, statusie gwiazdy,  a dopiero pierwsze takie wydawnictwo? No cóż -  „Lepiej późno niż wcale” – jak to powiedział na „Ghostbusters II” jeden facet widząc Titanica wpływającego do portu w Nowym Jorku.

 Def Leppard słuchałem głównie w latach osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych, a kilka niezbyt udanych płyt nagranych po „Adrenalize” dość skutecznie zniechęciło mnie do śledzenia dalszej kariery zespołu i nasze drogi rozeszły się na ładnych kilkanaście lat. Sięgnąłem po „Mirrorball” raczej z kronikarskiego obowiązku, niż wewnętrznej potrzeby i nie liczyłem na zbyt wiele. A potem prześpiewałem z Joe Elliotem dwie trzecie płyty. Ze szczególnym uwzględnieniem numerów z „Pyromanii”, „Hysterii” i „Adrenalize”. Ale było fajnie! Jednak jeśli ma się w zanadrzu walizkę przebojów, zagrane tysiące koncertów, do  tego jest się wykonawcą rockowym, nawet heavy-metalowym, a taki z zasady musi dobrze grać na żywo, to nie ma się co dziwić, że efekt jest znakomity.  Zespół zastosował w przypadku „Mirrorball” sprawdzoną metodę klecenia takich żywców – zebrać najlepsze swoje numery, w najlepszych możliwych wersjach i zapakować to na plastik. Zresztą co mieli zrobić innego? Ale jest kilka drobnych   modyfikacji – drugi krążek zestawu zaczyna się od krótkiego, akustycznego seta, a kończy trzema, nowymi studyjnymi numerami. Może nie jest to rzecz szczególnie wybitna muzycznie, nie znajdziemy na niej bóg wie jakich niesamowitych wersji z zapierającymi dech w piersiach solówkami, pewnie  tego nawet w planach nie było. Ostatnio pojawiło się sporo znakomitych żywców,  ale  akurat to właśnie ten dostarczył mi najwięcej radochy. W Top Gear mają tablicę, gdzie klasyfikują samochody pod względem fajności – nie osiągów, parametrów technicznych, tylko czy dany rzęch ma w sobie to „coś”, czy nie ma. „Mirrorball” jest albumem, który w sobie to „coś” niewątpliwie ma. Co się na to składa? Trudno powiedzieć, na pewno dobór utworów, ich wykonanie, a co jeszcze?

 Wracając do repertuaru – w zasadzie całość „trzymają” utwory z „Pyromanii” i „Hysterii” – jest ich najwięcej. Muzycy Def Leppard doskonale sobie zdają sprawę z tego, że są to ich dwie najlepsze,  najbardziej popularne płyty i nie ma się co dziwić, że tworzą one „trzon” „Mirrorball”. A trzeba też słyszeć, jak publiczność na nie reaguje. A jaki wrzask słychać po zapowiedzi Elliota, że zaraz usłyszymy kilka numerów z „Pyromanii”. I faktycznie "Too Late for Love" i “Foolin’” przenoszą koncert w inny wymiar, a następny, „Nine Lives” jest niestety zejściem na ziemię. Jednak nie ma mimo wszystko co narzekać, bo w ogóle jest to szalenie dynamiczny, a miejscami po prostu porywający koncert (doskonałe wersje „Bringin’ on The Heartbreak”, „Action” czy „Let’s Get Rocked” oprócz wspomnianych killerów z obu  mega platynowych krążków). Nawet te trzy nowe studyjne numery nie są w stanie tego zmienić. Chociaż właściwie nic im zarzucić nie można, są lepiej niż poprawne. Tyle, że z czasami, kiedy Def Leppard uważany był za kapelę metalową z nurtu NWOHM nie mają już nic wspólnego.

 Dziewięć gwiazdek i to nawet z plusem.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Mgławica Kalifornia - IC1499 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.