ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Def Leppard ─ Def Leppard w serwisie ArtRock.pl

Def Leppard — Def Leppard

 
wydawnictwo: earMUSIC 2015
 
1. Let’s Go [5.01]
2. Dangerous [3.26]
3. Man Enough [3.54]
4. We Belong [5.06]
5. Invincible [3.46]
6. Sea of Love [4.04]
7. Energized [3.23]
8. All Time High [4:19]
9. Battle of My Own [2:42]
10. Broke ‘N’ Brokenhearted [3:17]
11. Forever Young [2:21]
12. Last Dance [3:09]
13. Wings of an Angel [4:23]
14. Blind Faith [5:33]
 
Całkowity czas: 54:24
skład:
Joe Elliott – vocals, acoustic guitars
Phil Collen – co-lead guitar, backing vocals, co-lead vocals on "We Belong"
Vivian Campbell – co-lead guitar, backing vocals, co-lead vocals on "We Belong"
Rick Savage – bass guitar, backing vocals, additional guitars, co-lead vocals on "We Belong"
Rick Allen – drums, backing vocals, co-lead vocals on "We Belong"
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,1

Łącznie 7, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
31.12.2016
(Gość)

Def Leppard — Def Leppard

Jedenasty, studyjny album brytyjskiej legendy rocka już nie jest takim łakomym kąskiem jak „Hysteria” czy „Pyromania”. Znajduje się tu parę bardzo dobrych kawałków, jak i co najwyżej niezłych. Chociaż zespół wciąż potrafi wypełniać hale, grać mnóstwo koncertów i mimo wieku ma mnóstwo energii, to wydaje mi się, że ta kariera jest ciągnięta przez hity, które grupa wypracowała w latach 80. Końcem pewnej epoki był rok 1991, kiedy to gitarzysta Steve Clark zmarł z powodu alkoholizmu. Od tamtej pory sprzedaż albumów była coraz niższa, jakość nagrań zaledwie średnia lub co najwyżej dobra, a znakomitych utworów jak „Love Bites” czy „Women” po prostu brakowało.

Niemniej, album brzmi bardzo „leppardowo”. Najbardziej charakterystycznym elementem są bez wątpienia chórki, obecne w każdym utworze i zaaranżowane w bardzo typowy dla zespołu sposób. Często są najbardziej wyróżniającym się elementem piosenki i dla mnie to zaleta, dodają smaku. Kilka utworów zasługuje na wyróżnienie: znane już przed wydaniem płyty „Let’s go”  oraz „Dangerous” należą do zdecydowanej czołówki. „Let’s go”, przypominający riffem „Pour Some Sugar On Me” może nie jest perfekcyjny, ale klimatem również wraca do korzeni, co powinno spodobać się fanom będącym z zespołem od początku. Oczywiście są: obowiązkowa solówka, potężne chórki i chwytliwy refren, czyli idealny przebój do radia.

„Dangerous” to znacznie dynamiczniejszy utwór. Zbudowany według podobnej koncepcji co poprzedni, ma znacznie ciekawszą, charakterystyczną dla grupy ścieżkę gitarową, pozwalającą nam od pierwszych dźwięków rozpoznać nazwę zespołu.  Na „szóstkę” spisał się Rick Allen – perkusja naprawdę daję czadu. Potem jednak sytuacja zmienia się diametralnie, wraz z początkiem „Man Enough”. Basowo-perkusyjny początek brzmi już całkowicie inaczej niż inne dokonania grupy, do tego włączający się do utworu duet Collen-Campbell i spokojny śpiew Elliota. Oryginalnie i świeżo, warto zwrócić na ten utwór uwagę. Spokojny „We Belong”, odśpiewany przez każdego członka grupy, jest już trochę smętny. Ballada nie posiada w sobie nic specjalnego i potrafi szybko znużyć, chociaż w takich piosenkach „Leppardzi” powinni być mistrzami. „Love Bites”, „Have You Ever Needed Someone So Bad” to najprostsze i jednocześnie najpiękniejsze przykłady. Kolejna pozycja z listy, „Invincible”, to już nie ballada, ale tak samo nuży. Szybkie tempo z prostym riffem, wokal zupełnie bez energii. Brzmi jak typowy wypełniacz płyty, co czyni go najgorszym numerem na krążku.  Za to „Sea Of Love” to już inna bajka, bardzo pomysłowy i ze znakomitym, mocnym riffem oraz o wiele lepszym wokalem.  To co jednak nie spodobało mi się w tym numerze to refren – trochę bez polotu. Za to solówki są naprawdę wyborne. W końcu nie od dziś wiadomo, że Collen jak i Campbell to światowa klasa gry na gitarze. Następna piosenka z płyty, to kolejny brak weny twórczej. „Energized” jest dla mnie czymś, co nie powinno znaleźć się na płycie. Brzmi jak odrzut z albumu „Slang”, co nie jest najlepszą rekomendacją. Ubogi w instrumenty utwór rozkręcą się jedynie w trakcie refrenu, który jest tak samo bez polotu, pomimo większej energii. Możliwe, że zespół próbował tym utworem pokazać coś innowacyjnego, ale dla mnie to kompletnie nie wypaliło. „All time High” to także niezbyt oryginalna piosenka, ale dynamiczna przez cały czas. Mocne riffy, naprawdę porządne solówki oraz wszechobecne chórki na pewno wielu słuchaczom przypadną do gustu. Niestety, wysoki wokal pod koniec już trochę razi. Dla Joe Elliota wysokie dźwięki są już najzwyczajniej za trudne.

Wtedy nadchodzi jednak „Battle Of My Own” i z akustycznym startem, a także bardzo dynamiczną sekcją rytmiczną. Znowu mamy doskonały dowód na to, że chłopaki potrafią tworzyć genialne utwory.  Utwór trwający mniej niż 3 minuty posiada sporo ciekawych momentów, mocnych uderzeń i zagrywek, jak i fajny, dobrze brzmiący wokal Joe’go.  Następnie znowu przychodzi czas na równie godną uwagi pozycję. „Broke ’n’ Broken Herted”  pędzi szybko dostarczając kolejną porcję cięższych brzmień i znowu najświetniej brzmią gitary, które wynoszą piosenkę na inny poziom. Riffy naprawdę są mocno zróżnicowane, wypełniają piosenkę bardzo obficie, dzięki temu brzmi ona maksymalnie rockowo. Chyba najszybszy utwór na płycie, „Forever Young”  przypadł mi do gustu ze względu na ciężko brzmiące gitary oraz równie mocną perkusję. Aż dziwne, że te najlepsze utwory zespół upchał na sam koniec. „Last Dance” to kolejna ballada, bardzo dobrze zagrana, z pięknym, romantycznym tekstem. Zdecydowanie jeden z najlepszych numerów. Przedostatni utwór, „Wings Of An Angel”,  zwiększa tempo i również zdecydowanie odcina się od utworów ze środka płyty. Jeśli nawet sam pomysł utworu nie jest specjalnie oryginalny, to brzmienie już odbieram inaczej. O wiele ciekawiej brzmiące poszczególne instrumenty, sprawiają, że utwór nie nudzi. Na koniec „Bind Faith”  z genialną gitarą na początku, kilkoma gitarowymi solówkami, utrzymany w klimacie pierwszych płyt zespołów. To co również może się spodobać w tym utworze, to kilkukrotnie zmieniane tempo, a także niebywale ciekawa sekcja rytmiczna z elementami orkiestrowymi w tle. Aż dziwne, że to ostatnia pozycja na krążku.

Podsumowując, Def Leppard to wciąż mocny gracz na rockowym ringu. Mimo wielu lat na scenie, wzlotów i upadków, potrafi wciąż nagrać dobrze brzmiącą płytę. Kilka kawałków można by było poprawić, bądź nie nagrywać ich wcale, ponieważ brzmią mało przyjemnie. Więcej jest jednak takich, do których chce się wracać. I dlatego warto tę płytę mieć w swojej kolekcji.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.