Zgodnie z portalową tradycją, dziś kolejna recenzja zaskakująca. Choć, z drugiej strony, płyta pod pewnymi względami jak najbardziej progresywna.
Co była gwiazda „Idola” i gwiazdka pop połowy minionej już dekady robi na artrock.pl? No cóż – sprawa nie jest aż tak oczywista. Pierwszy album to był rasowy, fajnie zaaranżowany pop – była to płyta jak najbardziej w porządku, i zasłużenie została doceniona przez publiczność. Druga płyta była już bardziej eksperymentalna, mniej przebojowa, mniej melodyjna – i przez to ciekawsza; wyraźnie wskazywała, że Brodka nie chce być tylko panienką od „Miałeś być” i tego typu hitowych piosenek. Monice przyszło zapłacić za to cenę, bo płyta cieszyła się wyraźnie mniejszą popularnością niż debiut. Potem było kilka lat ciszy. I w końcu zapowiedź, że będzie nowa płyta.
Brodka miała dwa możliwe kierunki do wyboru: albo wróci do śpiewania melodyjnych, popowych piosenek, którymi niegdyś zyskała dużą popularność, albo zaryzykuje i poświęci się eksperymentowaniu, ryzykując rynkowe niepowodzenie. Postawiła na ten drugi kierunek, angażując muzyków o zdecydowanie nie-popowym emploi i szalenie eksperymentując z brzmieniem i kompozycjami.
Jaka jest ta płyta? Szalenie, postmodernistycznie eklektyczna. Taka jest już otwierająca całość „Szysza”, w której jakby wręcz próbowano zmieszać ze sobą aż za dużo składników. Są tu przecież i elementy muzyki ludowej, i etniczny wstęp, i nowoczesny pop, i refren będący kapitalnym pastiszem polskiego pop-rocka z lat 80. – także, jeśli chodzi o brzmienie. Zresztą cała ta kompozycja mocno pachnie pastiszem. Utwór tytułowy i „Krzyżówka dnia” są już nieco bardziej jednorodne, choć nadal bazuje na patencie: bierzemy elementy ludowe i oprawiamy w nowoczesną produkcję, bogate elektroniczne brzmienie, supergłęboki basowy puls. I wszystkie te elementy bardzo fajnie się ze sobą uzupełniają. Jedyne, co może budzić zastrzeżenia, to sam sposób śpiewania Moniki, zwłaszcza w utworze tytułowym: zamiast melodyjnego śpiewu, który tak fajnie jej wychodzi, Brodka stawia tu na wykręconą, przerysowaną interpretację, która chwilami podjeżdża, za przeproszeniem, Nosowską. Choć na szczęście Monika nie zniża się do jej poziomu i śpiewa dużo lepiej niż najbardziej przereklamowana wokalistka polskiej sceny muzycznej.
„Saute” to z kolei prostsza forma: melodyjna piosenka z Brodką śpiewającą już po swojemu, czysto, prosto, stylowo, z jakimiś echami francuskiego popu w aranżacji. Potem, po krótkim ludowo-elektronicznym przerywniku, znów mamy do czynienia z połączeniem nowoczesnego popu, alternatywnego elektronicznego grania, motywów ludowych i nawet jakichś ech psychodelii w transowym „W pięciu smakach”. „Bez tytułu” to połączenie specyficznej „śpiewo-melorecytacji” z elektronicznym tłem; utrzymane w nieco psychodelicznym nastroju „K.O.” to znów powrót do bardziej melodyjnego grania, znów z pewną stylizacją na klasyczny pop w refrenie. „Syberia” z kolei to najbardziej oszczędnie zaaranżowany utwór na albumie, zwięzła, prosta, melodyjna ballada. Lirycznie wypadają również „Kropki i kreski”, mimo bogatszej aranżacji, znów łączącej nowoczesne popowe granie z motywami ludowymi. I na koniec chyba najlepszy na płycie „Excipit”: w całości po francusku, mający w sobie wiele ze zgrabności i charakterystycznego nastroju francuskich piosenek pop, zaczynający się łagodnie, by w finale nabrać mocy.
Nowoczesna, bardzo eksperymentalna, nieszablonowa to płyta: rozwija się dziewczyna, i do tego w dobrym kierunku. Ciekawe, dokąd stylistyczne eksperymenty i zmiana (czy raczej: pewien retusz) wizerunku ją doprowadzą.