Przeżywszy fascynację debiutem Magellana - recenzja obok - siłą rzeczy poszukiwałem muzyki w tym właśnie typie. Wtedy to w Rock-Serwisie oznajmiono mi bym zwrócił uwagę na Shadow Gallery - "to taki Magellan - usłyszałem - tyle, że melodyjniejszy".
Cóż - lepszej rekomendacji nie trzeba mi było. Odpaliłem w odtwarzaczu i ........ szczena poleciała w dół - kolejne objawienie! Choć trzeba od razu zaznaczyć, iż muzyka SG jest odmienna od wczesnych propozycji Trenta Gardnera. Nie mamy tu bezustannego pędu, owej kanonandy klawiszowo-perkusyjnej uzupełnianej gitarą.... Podejście członków SG do zjawiska zwanego progmetalem wydaje się być bardziej tradycyjne, choć i tak swoiste - czasami myślę, że o żadnym metalu nie może być tu mowy - są co prawda ciężej grające gitary, ale nie tworzą one tego charakterystycznego podkładu - powerowego czy też trashowego. SG przede wszystkim stawia na melodyjność ze skutkiem wręcz rewelacyjnym - to są po prostu mistrzowie w wymyslaniu pięknych, od razu wpadających w ucho, a przy tym niebanalnych melodii - niczym przeniesione w cięższe klimaty IQ.... Mike Baker - wokalista o świetnym, wysokim głosie wraz z wspomagającymi go: Brendtem Allmanem - gitary tudzież Carlem Cadden-James - bas i flet potrafią swoim śpiewem wyczarować przed słuchaczem prawdziwie niezapomniane krajobrazy.... - odnosi się to do wszystkich bez wyjątku kompozycji ze szczególnym wskazniem na Say Goodbye to the Morning oraz finałową The Queen of the City of Ice - wspaniałą, urzekającą zharmonizowaniem wokalnych partii, spokojną i delikatną ponad 17 min. suitę. Tego naprawdę trzeba posłuchać.... Skład zespołu, w momencie debiutu - 4-osobowego, uzupełnia klawiszowiec Chris Ingles. Nie sposób - wymieniając instrumentalistów z SG - nie wspomnieć o ich błyskotliwej technice. Fragmenty szybkiej klawiszowo-gitarowej, miejscami dość mocno pokombinowanej jazdy pojawiają się często - zwłaszcza wspaniale słychać ją w utworze Darktown, ale i na pozostałych słuchacz lubiący takie klimaty na pewno się nie zawiedzie. A oprócz tego czeka go dużo spokojniejszej, przepięknej melodycznie, artrockowej muzyki... Hm... - co by tu jeszcze dorzucić ? Ano to że SG to obok Magellana najważniejszy wychowanek stajni Magna Carta - znajomość twórczości tych zespołów jest wręcz niezbędna, gdy chcemy opisywać dokonania grup debiutujących po 1992 r. Wydają się one być jakby zawieszone pomiędzy muzycznym szaleństwem i anarchizmem Magellana z jednej strony, a błyskotliwą elegancją SG z drugiej.
Właśnie ów walor pewnej prekursowości każe mi potraktować recenzowaną płytkę jako pozycję naprawdę obowiązkową dla wszystkich zwolenników melodyjnego, progresywnego rocka nie bojących się momentami cięższego - progmetalowego uderzenia.