Nie wiem czy to najlepsza płyta Believe, ale z pewnością najbardziej „inna”. Różnorodna, wielobarwna, chwilami mocno psychodeliczna. Tę jej inność widać też w paru, nazwijmy to, technicznych aspektach. Po pierwsze, do muzyki Believe powróciły klawisze i to od razu z osobą nowego muzyka – grającego niezbyt progresywnie, Konrada Wantrycha. To naprawdę nowa jakość.
Po drugie, muzycy zrezygnowali z usług nadwornego tekściarza formacji, Roberta Sieradzkiego, dając pole do popisu wokaliście, Karolowi Wróblewskiemu. A ten napisał naprawdę bardzo ciekawe liryki o cykliczności ludzkiego losu, pewnej monotonii życia, czy pokonywaniu trudnych życiowych zakrętów (piękny New Hands, poświęcony perkusiście formacji), dobrze zilustrowane muzyką grupy. Mówiąc o Wróblewskim, trudno nie wspomnieć o tym, iż wraz z kolejnym albumem rozwinął się on jako wokalista. To z pewnością obecnie jeden z najciekawszych głosów młodego rockowego pokolenia. Artysta potrafiący wyrażać sobą prawdziwe emocje. A nie każdy to ma. Trudno też nie zauważyć faktu, iż ten młody muzyk odgrywa coraz większą rolę w kapeli, choćby w sensie… czysto medialnym.
Po trzecie. Od powyższych uwag już niedaleko do wyraźnie widocznej zespołowości. Muzyka i wszelkie związane z nią pomysły nie są zawłaszczone przez Gila – absolutnego wszak lidera zespołu. I to słychać. Choćby w jak zwykle intrygującej grze perkusisty Vlodiego Tafla, która co najmniej kilku utworom dodała ciekawego feelingu. No a poza tym, gdy słucha się nowej muzyki grupy, nie chce się już deliberować o tym, czy gitary jest za mało, a skrzypiec za dużo, czy może odwrotnie (jak to drzewiej bywało). Bo muzycy mają swój rozpoznawalny styl. Styl wyrazisty, spójny i nie warto go rozbierać na czynniki pierwsze, tylko chłonąć w całości.
Trochę naczekała się ta płyta recenzji w naszym serwisie. I może dobrze. Wszak jak to mówią, lepiej późno, niż wcale. Tym bardziej, że to dźwięki, które potrzebują dystansu. Melodie, zawsze będące silną stroną Gila, także i tu czarują, choć wymagają tym razem większej cierpliwości. Mamy wszak tu tak zaskakująco drapieżne rzeczy, jak krótki i niemalże metalowy Cut Me Paste Me z przesterowanym refrenem, także ciężkawy i ciemny Lay Down Forever, bądź wreszcie równie mocny Guru, w którym Wróblewski pokazuje, że naprawdę potrafi ryknąć. Po przeciwległej stronie są - urzekający lekkością, folkowy So Well oraz piękna ballada New Hands. Bardziej tradycyjnym, „progresywnym” słuchaczom polecam Bored z ładnym solem Gila, zaś poszukującym jakichś odmienności, kończący całość, bardziej złożony, okraszony partią sitaru, orientalizujący Poor King Of Sun / Return.