Spojrzałem na recenzje Redemption w naszym serwisie i wyszło mi, „żem prawie specjalista” od tej amerykańskiej kapeli. No bo przy okazji trzech ostatnich wydawnictw grupy pogimnastykowałem trochę palce przy komputerowej klawiaturze (kiedyś pisało się o myślach przelanych na papier, ech…) i niejako poczułem się w obowiązku napisania słów paru o czwartym studyjnym dokonaniu Amerykanów. Co ciekawe, recenzując ich poprzednie wydawnictwa więcej marudziłem, niż chwaliłem. A jednak na „Snowfall On Judgment Day” czekałem z dużym zaciekawieniem. Czekałem i nie rozczarowałem się.
Bo kapela Nicka Van Dyk’a z każdym albumem pnie się w górę i coraz wyżej podnosi sobie poprzeczkę. To ich najlepszy krążek, poczynając od przykuwającej okładki a na muzyce kończąc. Niby niewiele się zmieniło. Sekstet w dalszym ciągu eksploruje rewiry czystego i klasycznego progmetalowego grania, w których słychać fascynację Dream Theater. Dodatkowo czyni to, jak to zwykle, na bardzo wysokim technicznym poziomie, pokazując swój kunszt w niekrótkich, wielowątkowych formach.
Album przyciąga głównie swoją przystępnością. Muzycy stępili nieco ostrze (spokojnie, nie zalewają nas balladami – w takiej konwencji dostajemy tylko naprawdę ładny „What Will You Say?”) stawiając raczej na atmosferę i klimat, a dopiero później na perfekcję. Posłuchajcie zresztą czwartego „Black And White World” – murowanego kandydata do progmetalowego hitu minionego roku. Piękne klawisze we wstępie, wyparte przez soczysty riff, z czasem przykryty przez rewelacyjnie śpiewającego Aldera. No i jeszcze do tego ta znakomita melodia… Przebojowości trudno też odmówić „Walls”, głównie ze względu na mocny refren. Żeby nie było – bezkompromisowej, szybkiej, metalowej jazdy też doświadczymy, choćby w inaugurującym całość „Peel”. Może nie powala na kolana taki „Fistful Of Sand”, ale już następujący po nim, kończący całość, jedenastominutowy „Love Kills Us All / Life In One Day” spełnia wymogi prawdziwego opus magnum albumu. Interesująco wypadają w nim ciekawie i ze smakiem wykorzystywane instrumenty klawiszowe łagodzące – jak wspomniałem wcześniej - brzmienie całości. Magnesem dla wielu powinna być kompozycja „Another Day Dies”, w której gościnnie zaśpiewał James LaBrie. Jego wokal jeszcze mocniej przypomina, jak niedaleko Redemption do muzyki znacznie sławniejszych kolegów z Teatru Marzeń.
No i ma ta płyta szczególną, smutną otoczkę. Niedługo przed oficjalną premierą albumu lider grupy – Nick Van Dyk – poinformował fanów o swojej ciężkiej chorobie…