Kiedy taki zespół jak Hawkwind wydaje nową płytę z premierowym materiałem, to wypada o niej wspomnieć, nieprawdaż? Nawet jeżeli nie ma za bardzo o czym pisać. No bo to nic nowego pod słońcem. Kolejna płyta Hawkwind? Poprzednia była pięć lat temu. Jak na współczesne standardy częstotliwości wydawania muzyki – ani specjalnie krotko, ani długo – ot, średnia krajowa. Dobra płyta Hawkwind? Żadna sensacja. Oni nigdy nie zeszli poniżej pewnego poziomu. A muzycznie? Płyta Hawkwind – nic dodać, nic ująć. Nie ma co liczyć, że Brock na stare lata nagle zmieni swoją orientację muzyczną i pójdzie w ekstremalny metal, albo country. Na początku tego stulecia miał lekki odskok w kierunku powiedzmy… tanecznych rytmów (płyta „Spacebrock”), ale było to jednorazowe przedsięwzięcie i od czterdziestu lat tłucze mniej więcej to samo.
I mniej więcej to samo znalazło się na kolejnym, dwudziestym trzecim (lub dwudziestym szóstym – zależy jak liczyć) albumie grupy. Zasadniczo żadnych specjalnych cudów na nim nie znajdziemy – do końca trzeciego, czwartego utworu muzyka turla się niespiesznie według utartych hawkwindowych schematów. Jest miło, sympatycznie, ale żeby coś bardziej zaczepiło się o pamięć – to nie. Chociaż „Wraith” wykazuje pewne ożywienie, to „Green Machine” z powrotem uspokaja atmosferę klawiszowo-gitarowymi pasażami w stylu Gandalfa. Dopiero „Inner Visions” wyrywa nas z przyjemnego odrętwienia, w które wpadliśmy wcześniej (taki kiwonek – rytmiczne gibu-gibu główką). Chociażby tym różni się od poprzedniej „Take Me to Your Leader”, gdzie było zdecydowanie więcej muzyki, utwory „od-do”. „Blood…” jest bardziej transowa, hipnotyczna, więcej tutaj dźwięków tworzących klimatyczne impresje dźwiękowe i ładnie się rozkręca, aż do efektownego finału – czyli „Sentinel” i „Starshine”. Recycling dawnego materiału też się odbywa - nowa wersja “You'd Better Believe It” (akurat pasuje do tej płyty) z „Hall of The Mountain Grill”. Lepsza od oryginału? Na pewno nie. Gorsza – też nie specjalnie. Inna.
Co by jeszcze o tym krążku…? Na pewno wcale nie gorszy od poprzedniego. Chociaż lepszy też nie.
No i to by było na tyle.