Hm... taką recenzję zacząć można na kilka sposobów:
Wariant I: Progmetal klasycznie, żeby nie powiedzieć betoniarsko rozumiany, od dawna
zjada już swój własny ogon na scenach międzynarodowych, a tu kapela z Polski znów
próbuje w dość pokrewnym stylu itd.
Wariant II: Progmetal jest niby ten mocno udomowiony zwierz, który od czasu do czasu
rzuca się w z góry zamkniętej klatce przemycając nieśmiało odrobinkę nowych pomysłów
i właśnie Naamah...
Wariant III: Mamy do czynienia z zespołem rodzimym, więc z uwagi na nasze wciąż
mało rozwinięte podwórko progmetalowe trzeba na wstępie od razu docenić propozycję Naamah
i ambicje młodych muzyków...
Bądź tu mądry recenzencie i pisz wiersze, zaś jeszcze lepiej w miarę ciekawe recenzje. Jeszcze dwie uwagi na wstępie: jako nieuleczalny Mordorowski (z The Earth) maniak niemal wpisane w geny mam powiedzenie: koszula bliższa ciału, zatem respekt przed koszulą zawsze obowiązuje. Podejście szowinistyczne? A pewnie, że tak, niemniej w mym przypadku szczere - ja naprawdę lubię polskie granie i zawsze będę stawał w jego obronie mając na uwadze zalewającą nas zagraniczną - często arcylipę - już nie metal regresywny, bo to obraza stylu regresywnego, raczej zwykły, płaski, komercyjny, żenujący pop wzbogacony o cięższe riffy. Uwaga druga: czy Naamah na Ultimie gra po prostu standardowy progmetal? No i po takim intro "super" dochodzimy nieubłagalnie do kilku słów o historii tudzież zamierzeniach recenzowanej kapeli.
Początki sięgają roku 1996 r. i ansambla o nazwie Melankolia. Nie obyło się od, rzecz jasna, przetasowań personalnych tudzież brzmienia - najpierw rezygnacja z klawiszy, potem powrót do nich, ślizganie się od stylu bardziej gothhhyckiego (płytka zatytułowana po prostu "Naamah") do tego bardziej progmetalowego acz wciąż z gothhyckimi akcencikami.
Nie lubię ani gotyku - tego "rozwijającego" pomysły z lat 80-tych, ani żeńskiego wokalu wybrzmiewającego pośród prog/reg metalowej zawiesiny. Gotycki metal do mnie w ogólności nie przemawia. Tymczasem styl Naamah w jakimś zakresie penetruje owe przywołane rejony. W jakimś zakresie... Ultima jawi się płytą niezwykle dla mnie krnąbrną. Serwują mi tu pomysły, na które w sumie powinienem się wypiąć i tyle, z drugiej jednak strony maniera prezentuje w ogólności nieśmiały, bo nieśmiały, niemniej jednak eklektyzm, a to już, jak dla mnie zupełnie inna bajka. Zanim usłyszałem materiał z tego krążka - ten oficjalnie już podrasowany i wydany - nasłuchałem się sporo wersji demonstracyjnych. Do dziś podtrzymuję opinię iż bonus tracki przedstawiają przede wszystkim wpływ wczesnego, bardzo zresztą lubionego przeze mnie Moonlight - jakkolwiek śpiew Ani (ni barwa, ni skala) równać się nie mogą z możliwościami Maji Konarskiej (Zireael mocniej pachnie mi rozpoetyzowanym Albionem z Anią Batko). Dobrze, iż krążek w swojej zasadniczej części ciąży w kierunku bardziej "autorskiego" stylu. Bo Ultima nie jest płytą li tylko do wieszania psów na niej, jest płytą... zaskakująco dobrą.
Dość majestatyczno - złowieszcze, nie do końca oryginalne pomysłowo Intro przyjemnie zaostrza apetyt na dalszą część. Szybko wchodzi żeński wokal prezentujący niezłą angielszczyznę, a co jeszcze ważniejsze - nienaganną dykcję wokalistki. Melodie nie są szczególnie wydumane, niemniej po prostu przyjemne, ładnie wybrzmiewają solówki gitarowe, a także skrzypce (!) Marty. Obecność smyków to dla mnie jeden z największych atutów formacji - nigdy nie potrafię przejść obojętnie wobec takiego "chwytu" - znakomity pomysł - tym bardziej godzień zauważenia, iż nie mamy do czynienia z żadną klawiszową stylizacją. Drapieżny podkład dopełnia całości niezłego progmetalowego hiciora. Melancholijne skrzypce odwołują się do skojarzeń ze smutnymi, instrumentalnymi fragmentami wcześniejszego My Dying Bride tylko, że Naamah bardzo swobodnie operuje zmianami nastroju nie pozwalając na klimat pewnej jednostajności. Brawo za Stranger! Uboższy brzmieniowo Last Night ze względu na pełne ekspresji partie instrumentalne dobrze się broni w kontekście nieco przynudzjąco - gothhhyckich, czasowo, fragmentów wokalnych. Podoba mi się za to wypracowana tu przez zespół w środku kawałka ściana dźwięku z niebanalnymi gitarami. To właśnie szczególnie doceniam w twórczości Naamah - pomysłowość tudzież nasycenie muzyki wieloma różnymi smaczkami - także tymi elektronicznymi, choć Shevcowi jeszcze w tym tekście nieco się dostanie :-) Dream może się podobać ze względu na bardzo dobrą sekcje rytmiczną tudzież budowaną na jej bazie wokalną melodię. Solówki są zadowalająco stonowane, siłą kawałka pozostaje struktura riffowa dopełniona przez niezłe, przestrzenne klawisze. Teraz czas na Eternal Fear - owa kompozycja wybitnie przypada mi do gustu - znów wybrzmiewają skrzypce, znów udana tak brzmieniowo jak i technicznie rytmika - do tego urocze fragmenty popisów solowych. W tym kawałku wszystko układa się w zadowalającą całość - przede wszystkim instrumentalnie - bardzo kompletnie (w sensie nie ma żadnych dziur), lecz i wokalnie również, chylę czoła bez żadnej wazeliny, kolejne oklaski. Niestety - Naamah jakby zbyt zachwycony własnym autorskim rzemiosłem porwał się na cover. Jasne, iż Nightwish pod względem techniki gry nie jest żadnym gigantem, niemniej posiada swój przepotężny atut w postaci prawie operowego głosu Tarji Turunen. Muzycy Naamah potwierdzają, że warstwa instrumentalna z She Is My Sin (Wishmaster, 2000) nie jest dla nich niczym szczególnie trudnym, niemniej warstwa wokalna wyraźnie kuleje - Marta niech lepiej nie stawa w szranki z Tarją - wychodzi z tego głosowa porażka, jest mi osobiście przykro, co nie zmienia konieczności wytknięcia owej wpadki - tak żebym pozostał z czystym recenzenckim sumieniem, szkoda :-( Dochodzimy do, być może - w zamierzeniu zespołu - magnum opus propozycji albumowej w postaci kompozycji Noli Me Tangere. I tu na wstępie uwaga do klawiszowca - po jaką cholerę te beznadziejne Nolanowskie piski?!!! Cały kawałek tylko traci na takiej zagrywce - znów wtórne i ograne przemieszanie neopierogów z cięższymi riffami - bleeeh! Na całe szczęście maniera Naamah pozwala rozwinąć się utworowi w innych jeszcze kierunkach - ufffff, co za ulga. Blisko 8 i pół minuty prezentuje momentami bardziej oryginalne podejście do progmetalu, niemniej bardzo dobre - do tej pory - partie klawiszowe doznały wielce regresywnej zadyszki - a fe!!!! Jako całość kawałek mimo wszystko się broni, acz z trudem wielkim. Piętno Nolana to na starcie trzy tony uwiązane do szyi podczas zeskoku do wody, błagam - nie róbcie tego nigdy więcej! Stać Was na znacznie lepsze rozwiązania, wiem o tym.
Kończy się płyta, kończy się piwo, kończy się dzień. Za 5 minut stanie się jutro. Kończy się i recka. Pomimo mankamentów jakie musiałem wytknąć polecam opisywaną propozycję Naamah. Warto się z nią zapoznać bo jest w stanie dostarczyć wiele pozytywnych muzycznych przeżyć. Nie jest to propozycja wolna od mankamentów, co zresztą zrozumiałe, biorąc pod uwagę stosunkowo małe jeszcze doświadczenie młodych muzyków, niemniej stanowi kolejny dowód potencjału rodzimej, progmetalowej sceny - częstokroć znacznie lepszej od zachodnich propozycji. Za Mordorem podążają inni - na swój sposób, na swój pomysł, na swoją wartość. Tak w ogólności to zaczyna być całkiem nieźle na naszym, progmetalowym poletku. Tak trzymać Naamah.