Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
13.08.2006
(Recenzent)
Naamah — Resensement
Nie ma ta płyta dobrej prasy i raczej mi jej nie polecano. Dlatego w sumie niczego wielkiego się po niej nie spodziewałem. A niezbyt zachęcająca recenzja na naszych łamach dopełniła sprawę. Poza tym Naamah zaliczany jest do kategorii prog-metal, z gotyckimi naleciałościami. Dostatecznie dużo, żebym się mógł zniechęcić. Na szczęście pozory mylą. Jednym z zarzutów, jakie stawiał zespołowi Techmetal było pewne niedookreślenie stylistyczne. Raczej jest to zaleta, czystości gatunku to można raczej pilnować w hodowli tchórzofretki, ale nie w muzyce rockowej. W czasach szeroko rozpowszechnionej wąskiej specjalizacji, która jest przekleństwem współczesnego rocka, progresywnego też (nie wyłączając fanów) , dobrowolne zamykanie się w ciasnych ramach jednego gatunku, albo wręcz podgatunku muzycznego, jest skazywaniem się na śmierć, z powodu postępującego uwiądu twórczego. (Wyjątki są, ale tak mało, że raczej potwierdzają regułę). Dlatego , to co Techmetal uważa za wadę, ja postrzegam jako zaletę. Dobrze, że zespół szuka inspiracji gdzie się da – w orientalizującym „Subsistance” basista pogrywa jak w „kolorowym” King Crimson, w „Alright” są fragmenty o jazzowo-swingowym pochodzeniu, ubarwione do tego rhythm’n’bluesową solówką na organach, do tego jazzujący fortepian i cytat z purplowskiego „Black Night” dopełniają obrazu. Każdej małpce po bananie. Jasno z tego wynika, że prog-metal jest dla Naamah raczej punktem wyjścia, bardziej pasuje mi do tej muzyki określenie rock progresywny, bo akurat to, że jest tu dość ostro i głośno nie jest powodem, żeby zespół skazywać na prog-metylową etykietkę. Ewenementem jak na polskie warunki jest wokalistka – głos ma dobry, nie boi zaśpiewać pełnym gardłem , nie ryczy jednostajnie, potrafi zróżnicować emocje, a braki techniczne nadrabia entuzjazmem i pewnością siebie. Śpiewa z nieco bluesową manierą, nieco nonszalancko, na luzie. Maskuje to, jak zwykle u polskich wokalistów śpiewających po angielsku, niezbyt rewelacyjny akcent. I tak na tle innych rodzimych śpiewaków całkiem dobry.
Nie może być zła płyta, z której po pierwszym przesłuchaniu pamiętałem prawie wszystkie utwory. „Daydream Part One” to mocne uderzenie na początek, zaczyna się trochę podobnie do Pink Floyd, napięcie narasta, ostre wejście gitar i błyskotliwe solo na klawiszach (moog najpewniej)(tak jak lubię), potem zwolnienie tempa (tak jak nie lubię), ale potem ostro i rozmachem do końca, do tego liczne i efektowne solówki klawiszowe i gitarowe. Bardzo dobry utwór. Z pozostałych najmniej podoba mi się instrumentalny „Red Light” – trochę jak Liquid Tension Experiment w słabszej formie. Na pewno wyróżnia się też „Severed”, który ze zwykłej ballady rozwija się do prog-rockowej epiki. Ciekawym zakończeniem jest utwór „Daydream Part Two” – po kilkudziesięciominutowej dawce rocka trafiamy całkiem gdzie indziej – elektroniczne brzmienia, trip-hopowe rytmy, przetworzony głos Ani Panasz – Massive Attack, Archive? Niby nie pasuje ten utwór do reszty, ale pasuje. Co prawda podobne pomysły miało i The Gathering, ale co z tego? To ładny kawałek muzyki i czepiać się nie ma co.
Jak widać inspiracje zespołu są bardzo różne i nie ma sensu ich wymieniać – z dwóch powodów - po pierwsze za dużo miejsca by to zajęło, a po drugie – jeśli podczas słuchania jakiejś muzyki przychodzi nam na myśl więcej niż trzech innych wykonawców, to znaczy, ze mamy do czynienia z dziełem, jak na współczesne czasy, oryginalnym. Oczywiście – Dream Theater też słychać, ale to już chyba choroba zawodowa takich zespołów – może rentę będą za to dawać?
Moim zdaniem jedna z lepszych polskich płyt prog-rockowych ostatnich lat, pod wieloma względami sporo lepsza od znacznie bardziej popularnych wyrobów innych wykonawców.