Zabierając się za nową płytę Naamah miałem na uwadze niezbyt dobrze zapowiadające się próbki, zamieszczone już jakiś czas na stronie. Niemniej jednak miałem też nadzieję, że przesłuchanie całej płyty zatrze to niekonieczne pierwsze wrażenie. Niestety tak się nie stało. Płyta Resensement należy do tych bardzo przeciętnych produkcji, nawet biorąc pod uwage krajową posuchę. Dlaczego tak jest? Czemu zespół z ambicjami nie potrafi wykorzystać swojej szansy? Może górę bierze tu chęć grania czy też komponowania muzyki progresywnej na siłę, do czego moim zdaniem Naamah nie ma za bardzo talentu. Nowy krążek to taki zlepek wszystkiego i niczego. Już otwierający album utwór Daydream Part One przenosi nas do świata nieokreślenia muzycznego. Początkowo wydaje się iż grupa pozazdrościła popularności ziomkom z Riverside, tworząc klimat początku utworu na modłę swoich lepszych krajan. Tyle że tego klimatu starczyło na jakieś 2 minuty. Póżniej jest już tylko słabiej. Kompletnie pomieszana stylistyka nie przynosi nic świeżego. Dream Theater zmiksowany z Marillion to danie z lekka odgrzewane. Za dużo tu niepotrzebnego chaosu dźwiękowego, pasaże gitarowe mieszają się z klawiszowymi w jakiś taki kwadratowy i nie pasujący do siebie sposób. Niestety kuleje też realizacja. Aż się prosi o potężną ścianę gitar a mamy tylko lekkie "bzyczenie". Najlepiej zrealizowane są klawisze i wokal, który na początku trochę razi polskim akcentem, jednak idzie się przyzwyczaić. Reszta instrumentów jest wyprodukowana poniżej pewnego poziomu. Bas, z nielicznymi tylko wyjątkami, jest raczej mało selektywny, mruczy coś tam z oddali i ginie w natłoku dźwięków gitar i wszechobecnych klawiszy. Perkusja kartonowa, zwłaszcza brzmienie taktowców (czy też taktowca) i kotłów pozostawia wiele do życzenia. Czy nikt nie potrafi porządnie wyprodukować brzmienia bębnów dla kapeli prog-metalowej w naszym kraju? Ten sam problem występuje na płycie Riverside, gdzie bębny są chyba najgorzej wyprodukowanym instrumentem. Wracając jednak do tematu - zamiast przywalenia, Naamah ledwie muska, chyba że taka miała być koncepcja. Mnie się tam ona nie bardzo podoba. Mimo że otwierający płytę kawałek trwa ponad 10 minut, to naprawdę ciekawych fragmentów jest tam jak na lekarstwo. Nie ma chyba sensu drążyć wszystkich utworów po kolei, gdyż w zasadzie każdy przyniesie muzykę już gdzieś słyszaną - chociażby kawałek nr 2 - Severed, albo kończący "angielską" część krążka Daydream Part Two. Oba zalatują dokonaniami The Gathering, przy czym pierwszy zwłaszcza w warstwie wokalnej, a drugi w muzycznej, triphopowej stylistyce. Jest to oględnie mówiąc niestrawne. Jedną niepowtarzalną Anneke wraz z zespołem już mamy, więcej nie trzeba.Nie wiem czy tak drastyczne zmiany klimatu jakie zapodaje Naamah wychodzą muzyce na dobre. Śmiem wątpić. Kawałek Not for You zaczyna się dynamicznie, by skończyć na sztampowych rwanych riffach a'la Dreamscape i ciągnących się w tle klawiszach, których brzmienie wydaje się być cały czas takie samo. W drodze do końca płyty mamy jeszcze kolejne przejażdżki po rejonach mniej lub bardziej drimowych i drimo-podobnych, o których nie można napisać nic ponadto że są. Takie kawałki jak Subsistance czy Red Light zawierają fragmenty jakby żywcem wyjęte z przynajmniej tuzina innych, wcześniej wydanych krążków, bynajmniej nie firmowanych nazwą Naamah.
Dziwna to płyta - jakby ją nagrano z 10 lat temu to może byłaby czymś interesującym i w miarę świeżym - w chwili obecnej niestety nie jest. A szkoda, bo w sumie należałoby życzyć naszym grupom wszystkiego najlepszego. A jakoś ciężko znaleźć prawdziwe perełki w natłoku przeciętniactwa. Naamah zrobił jednak pewien krok do przodu. Pozbył się etykietki grupy gotyckiej, co powinno mu wyjść na zdrowie. Jednak wbił się na własne życzenie do grupy gatunkowej, w której naprawdę ciężko jest stworzyć coś nowego i oryginalnego a łatwo utonąć wśród całej masy teatralno-marzeniowych albo marillionowych klonów. Dla mnie grubo poniżej oczekiwań i zdecydowanie "progresywnie na siłę". Napomykanie o porównaniach do takich grup jak King Crimson czy chociażby Aghora okazały się bardzo na wyrost. Resensement jest niczym innym jak tylko bardzo przeciętnym, typowym prog-metalowym albumem. Szkoda.