ONE: DORMOUSE ENSNARED 1. Dormouse - A Theme (1:05)/ 2. Waiting For The Axe To Fall (6:12)/ 3. Hive Mind (4:00)/ 4. The Claws Of A Crayfish (5:40)/ 5. My Sleeping Slave (3:27) TWO: DORMOUSE ESCAPES 6. Darkness At Noon (1:50)/ 7. Prequiem (2:10)/ 8. Gift Of The Flame (6:10)/ 9. Interview With A Dormouse (1:10)/ 10. Thermonuclear Cheese (2:10)/ 11. The Search For Terrestrial Life (5:30)/ 12. A Fistful Of Fortitude (2:44) THREE: DORMOUSE ENLIGHTENED 13. Love Theme From "Number Seven" (7:30)/ 14. Storia Senti (6:50)/ 15. Infinite Supply (5:05)/ 16. Dormouse - An End (2:00)
Całkowity czas: 63:33
skład:
- Phideaux Xavier / piano, acoustic guitar, electric 12 string, vocal;
- Rich Hutchins / drums, chant;
- Ariel Farber / vocals, violin;
- Valerie Gracious / vocals;
- Mathew Kennedy / electric bass, chant;
- Gabriel Moffat / lap steel guitar, solo & electric guitar;
- Linda Ruttan Moldawsky / vocals;
- Molly Ruttan / vocals, percussion;
- Mark Sherkus / keyboards, electric guitar;
- Johnny Unicorn / keyboards, saxophone, vocals, chant
Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
22.12.2009
(Recenzent)
Phideaux — Number Seven
Xavier Phideaux na dobre już chyba zagościł w progresywnym światku. Chociaż cały czas wydaje się, że on tam tylko po drodze wpadł. Przy okazji poprzedniej płyty „Doomsday Afternoon” napisałem - Ksawery jest taki „progresywny” bo lubi lata siedemdziesiąte. Na razie nie zmienił swoich muzycznych przekonań i „Number Seven” stylistycznie zupełnie niczym nie zaskakuje, bo jest w prostej linii kontynuacją „Doomsday Afternoon”. Można odczuwać to jako pewien zawód, że nie wymyślił czegoś nowego, tylko dalej przemieszcza się wcześniej wytyczona trasą, bo „Number Seven” to brat-bliźniak DA, tyle, że po lekkim liftingu. Ten lifting dotyczy produkcji i brzmienia klawiszy. Bo jedyne zastrzeżenia, jakie miałem do poprzedniego albumu, to było właśnie nieco zbyt surowe brzmienie i dancingowe momentami klawisze. Teraz jest z tym już lepiej, ale oczywiście do różnych takich high-endowych produkcji i tak dużo brakuje.
„Popołudnie z Zagładą” dla wielu z nas miało posmak pewnej nowości, bo mimo, że brzmiało to wszystko cholernie znajomo, ale tak jeszcze tych klocków raczej nikt nie poukładał. Kiedy mija taka „sensacja polowania” można poczuć pewien zawód, że tym razem artysta nas nie zaskoczył. Inna sprawa, że jest to krążek nieco muzycznie słabszy od poprzedniego. Tamten zaczynał się od razu, od pierwszych sekund. „Number Seven” rozwija się dosyć powoli. A i mielizny się zdarzają, szczególnie w drugiej części. Fakt, że krótkie ale wcześniej nie było ich w ogóle. „Doomsday Afternoon” wypełniona była muzyką w całości – ani sekundy odpoczynku. Poza tym na nowej płycie nie ma nic o „wagomiarze” „Micro Softdeathstar” albo „Microdeath Softstar”, które od wysokiego C tamten album zaczynały i jeszcze wyżej kończyły. Do tego między tymi dwoma suitkami były takie perełki jak „Crumble”. Z nowej płyty na tym poziomie jest chyba tylko „Storia Senti”. No cóż – Numer Siódmy to nieco gorsza kopia poprzedniego wydawnictwa. Ale cudów nie ma. „Doomsday Afternoon 2” raczej nie miał prawa się przydarzyć. Nagrać dwie płyty pod rząd na takim poziomie – to zdarza się bardzo rzadko. Gdyby jednak próbować wydobyć „Number Seven” z cienia jego poprzednika, to mamy do czynienia z ciekawą, ładnie pomyślaną i zagraną płytą, której słucha się zupełnie przyjemnie. I dlatego z czystym sumieniem mogę ja polecić tym, którym Ksawery przypadł do gustu już wcześniej.