Skąpany w półmroku pokój, nieśmiało oświetlany tylko przez światła wielkiego miasta i przedwcześnie ubraną choinkę. Gorąca czekolada na piętnaście stopni mrozu za oknem i najnowsze wydawnictwo No-Mana w telewizorni… Czegóż więcej potrzeba? No tak… recenzji.

Najstarsza formacja, do której Steven Wilson przyłożył kiedykolwiek rękę, doczekała się wreszcie swojego pierwszego DVD i jednocześnie pierwszej profesjonalnej rejestracji koncertu. Dla wielbicieli dźwięków duetu to nie lada gratka, gdyż koncerty No-Mana to rzadkość. Poza tym repertuar nie wydaje się być do końca zdatny do grania go na żywo, więc musiało wyjść inaczej. I wyszło…

All the things we were – rearranged…

Panowie Bowness/Wilson bardzo mnie zaskoczyli już samym podejściem do wykonywania muzyki na scenie. Obawiałem się, że większa część dźwięków będzie zsamplowana, a muzycy pozostaną tylko dodatkiem. A tu miła niespodzianka! Prawie wszystko, co słyszymy wydobywane jest uczciwie z instrumentów. Skrzypce, dużo skrzypiec! Oprócz tego dwie gitary, basik, mała perkusja, klawisze… no i najważniejsze – głos Tima Bownessa. Wszystko składa się na jeden fakt – praktycznie każdy utwór jest bardziej lub mniej przearanżowany, a niektóre są naprawdę trudne do rozpoznania (chociażby Days In The Trees).

Nikt nie stara się wybić ponad resztę, a w graniu czuć wielki szacunek muzyków do granych dźwięków. Czas na konkrety. Co oni takiego grają? Przede wszystkim materiał z dwóch albumów – „Schoolyard Ghosts” i „Returning Jesus”. Nie ma co się dziwić, bo razem z „Together We’re Stranger” tworzą trójkę chyba najlepszych dzieł zespołu. Nie zabrakło zatem cudownego, otwierającego koncert Only Rain, Lighthouse, Truenorth, czy Wherever There Is Light. Wszystko zagrane ślicznie, porządnie i troszeczkę inaczej. Wilson i Bowness cofnęli się również do dalszej przeszłości. Wspomniane Days In The Trees pamięta jeszcze czasy debiutanckiego albumu. W sumie nie dziwię się, że wybrany został właśnie ten moment „Loveblows & Lovecries”:) Przemawiają do mnie nawet dwie kompozycje pochodzące z „Wild Opera”, najmniej lubianego przeze mnie dzieła No-Mana. Nie wyróżnię żadnego momentu – nie da rady. Występ nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Również jeśli chodzi o muzyków nikt nie wybija się jakoś znacząco. Steven Wilson stoi sobie z boku i stara się nie zwracać na siebie uwagi, Tim Bowness śpiewa, jak zwykle fantastycznie, wpatrzony gdzieś przed siebie, bądź pod siebie jak zahipnotyzowany. Gitarzyści w cieniu, klawisze w cieniu. Tylko skrzypce Steve’a Binghama jakby troszeczkę przodowały. Bo faktycznie przodują. Dodają wiele utworom, w których nigdy nie było nic na smyczku i oddają magię tych utworów, gdzie skrzypce były już wcześniej.

Ktoś mógłby zarzucić Bownessowi i Wilsonowi skrócenie wielu utworów, ogólnie zbyt krótki występ, może też niewielki kontakt z widownią. Ale to nie jest koncert Porcupine Tree, tutaj chodzi o coś zupełnie innego. Więc moim zdaniem należy pochwalić muzyków za takie podejście do sprawy i nie eksperymentowanie z występem, jak i nie przedłużanie. No-Man pozostawiło sobie też otwartą furtkę na następne wydawnictwo, gdzie może kiedyś pokombinują. Na razie w zupełności wystarczy to, co jest.

Zwykle w przypadku takich produkcji liczy się dla mnie tylko zawartość muzyczna, a cała oprawa graficzna jest w sumie bez znaczenia. Na „Mixtaped” wizualna strona spełnia podwójną rolę, zatem zadbano, żeby film cieszył również oko. Jak można było się domyślić muzycy na scenie nie robią wielkiego show. Jednak starannie dobrane ujęcia, nie zmieniające się w stylu MTV co półtorej sekundy, oraz nieustanny półmrok na scenie sprawiają, że chce się na to patrzeć. Reżyser – Richard Smith spisał się rewelacyjnie. Zrekompensował doskonale sceniczną kontemplację, która mogłaby być nudna po jakimś czasie. Dobór miejsca do rejestracji koncertu też można uznać za trafiony. Bush Hall wydaje się być całkiem sporym, ale jednocześnie kameralnym miejscem. Pod tym względem lepiej być nie mogło.

Złóżmy wszystko, co napisałem w jeden obraz i dodajmy coś jeszcze. Wszystko to cud, miód i orzeszki. Piękna muzyka zagrana i zaśpiewana z niezwykłym uczuciem. Świetny repertuar, muzycy, klimat. A melodie, zwłaszcza te zaaranżowane na skrzypce. naprawdę potrafią złapać za serce. Całość ogląda się z zapartym tchem.

Druga płyta, zatytułowana „Returning”, zawiera osiemdziesięciominutową antologię zespołu, okraszoną urywkami utworów oraz kilka teledysków do utworów - Colours, Sweetheart Raw, Back When You Were Beautiful i innych. Muzyka No-Mana z obrazkami jakoś do mnie nie przemawiała nigdy. Oprócz klimatycznego klipu do Wherevere There Is Light (dostępna tylko na DVD „Schoolyard Ghosts” i EP-ce) nie przemówiła do mnie żadna zawarta tutaj wizualna interpretacja utworów. Ale miło, że jest. Za to dokument o zespole zobaczyć warto na pewno. Niestety dostępny tylko w wersji angielskiej.

Pozwólcie, że pozostawię to wydawnictwo bez oceny. Jakoś żadna ilość gwiazdek nie pasuje.

Fantastyczna rzecz…