ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Waters, Roger  ─ The Pros And Cons Of Hitch-Hiking w serwisie ArtRock.pl

Waters, Roger — The Pros And Cons Of Hitch-Hiking

 
wydawnictwo: Columbia 1984
 
1. 4.30AM (Apparently They Were Travelling Abroad) [03:12]
2. 4:33AM (Running Shoes) [04:08]
3. 4:37AM (Arabs With Knives And West German Skies) [02:17]
4. 4:39AM (For The First Time Today Part 2) [02:02]
5. 4:41AM (Sexual Revolution) [04:49]
6. 4:47AM (The Remains Of Our Love) [03:09]
7. 4:50AM (Go Fishing) [06:59]
8. 4:56AM (For The First Time Today Part 1) [01:38]
9. 4:58AM (Dunroamin’ Duncarin’ Dunlivin’) [03:03]
10. 5:01AM (The Pros And Cons Of Hitch-Hiking Part 10) [04:56]
11. 5:06AM (Every Stranger’s Eyes) [04:48]
12. 5:11AM (The Moment Of Clarity) [01:28]
 
Całkowity czas: 42:16
skład:
Roger Waters – Rhythm Guitar, Bass Guitar, Vocals / Andy Bown – Hammond Organ, 12 String Guitar / Ray Cooper – Percussion / Eric Clapton – Lead Guitar / Michael Kamen – Piano / Andy Newmark – Drums / David Sanborn – Saxophone / Madeline Bell – Backing Vocals / Katie Kissoon – Backing Vocals / Doreen Chanter – Backing Vocals / Raphael Ravenscroft – Horns / Kevin Flanagan – Horns / Vic Sullivan – Horns / The National Philharmonic Orchestra Arranged and Conducted by Michael Kamen / The Actors: Andy Quigley (Welshman in Operating Theatre) / Beth Porter (Wife) / Roger Waters (Man) / Cherry Vanilla (Hitch Hiker & Waitress) / Manning Redwood, Ed Bishop (Truck Drivers) / Jack Palance (Hells Angel) / Madeline Bell (Hells Angel’s Girlfriend)
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,6
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,3
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,12
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,66
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,51
Arcydzieło.
,20

Łącznie 162, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
18.08.2009
(Recenzent)

Waters, Roger — The Pros And Cons Of Hitch-Hiking

Cytując jednego z redaktorów: ćwiara minęła. Od siebie dodam: dycha minęła.

O co chodzi z ćwiarą..., wiadomo. 25 lat temu George Roger Waters uznał, że nazwa Pink Floyd jest mu już zbędna. Że czas najwyższy popracować na własny koszt; wszak cały świat zna go jako prawie wyłącznego twórcę „The Wall”. Zapomniałeś, Roger: oh, by the way, which one’s Pink?…

…ktoś musiał przedstawić w sądzie alibi i twierdził, że oglądał telewizję. Zapytany o film powiedział, że "łysy latał". Po sprawdzeniu programu okazało się, że wyświetlano wtedy Kojaka i alibi zostało potwierdzone. Oto w jakim społeczeństwie żyjemy i dla kogo się wysilamy…

No właśnie. Większość z kupujących „The Wall” niespecjalnie zwracała uwagę na listę płac na okładce. Nazwisko Rogera Watersa mówiło im niewiele. A dodatkowo w przypadku „The Pros And Cons Of Hitch-Hiking” zabrakło lokomotywy. Czegoś takiego, jak „Another Brick In The Wall Part Two”. Jednej, przebojowej piosenki, która pociągnęłaby sprzedaż całego albumu. Zresztą nietrudno zauważyć, że wystawiony na singlu utwór tytułowy z płyty, do tejże piosenki się odwoływał. Oparty był na podobnym, tanecznym, nieco dyskotekowym rytmie, niestety, zabrakło tej chwytliwości i polotu (bardzo się staram, żeby nie napisać wprost: zabrakło Davida i Ricka). I album okazał się średnim sukcesem komercyjnym. Mimo samego Klapcia w składzie (choć z drugiej strony, marka Claptona wtedy też dość mocno przyblakła). A jeszcze większą porażką okazała się trasa koncertowa. Zresztą, pewien sukcesu Roger przygotował spektakularne show: scenografia, animacje, etiudy filmowe… I poniósł równie spektakularną porażkę kasową.

A o co idzie z dychą? Dziesięć lat temu, latem 1999 roku, na ekrany kin wszedł film „Eyes Wide Shut” Stanleya Kubricka. Ostatnie dzieło Mistrza, nad którym pracował na dobrą sprawę kilka dekad. Bo pierwsze przymiarki do scenariusza na podstawie „Traumnovelle” Arthura Schnitzlera Kubrick poczynił jeszcze na początku lat 70. Projekt ciągle odkładał na potem – i ciągle wracał. Aż wreszcie w połowie lat 90. rozpoczął kompletowanie ekipy, potem było 400 dni zdjęciowych, bardzo długi montaż… Zdążył jeszcze zobaczyć pierwszą finalną wersję filmu. Zmarł wkrótce potem.

O czym opowiada dzieło Watersa? Wyjątkowo dla niego, nie ma tu polityki, złowrogich sił rządzących światem itp. To płyta bardzo kameralna, nastrojowa, wyciszona. Zapis tego, co pojawia się w myślach i snach bohatera – umownie nazwanego Mężczyzną – nocą, we śnie, między czwartą trzydzieści, a mniej więcej kwadrans po piątej.

Schnitzler nazwał swoje dzieło „Traumnovelle” – polskie tłumaczenie to „Jak we śnie”. Kubrick wybrał tytuł „Eyes Wide Shut” – „Oczy szeroko zamknięte” – zaczerpnięty z wywiadu z Timothym Learym, odnoszący się do specyficznego stanu umysłu – całkowitego odcięcia od bodźców zewnętrznych i skupienia się na wiwisekcji własnego wnętrza. W takim stanie znajduje się watersowski Mężczyzna.

We śnie pojawiają się rozmaite obrazy – wspomnienia (?), fantazje (?), halucynacje (?). Tego się nie dowiemy. Zawsze związane z kobietą. Obrazy przygodnie zabranej niemieckej autostopowiczki, z którą połączył Mężczyznę przelotny seks (Naprawdę? Czy też była to fantazja, jak przystojny oficer marynarki z „Eyes Wide Shut” i „Traumnovelle”? Nie wiemy). Zdrady małżeńskiej, niespodziewanie przerwanej przez grupę Arabów (u Schnitzlera i Kubricka przypadek powstrzymuje bohatera przed zbliżeniem z nieznajomą, co – jak potem się okazuje – ratuje mu życie). Upojnego wieczoru i nocy w niemieckim hotelu gdzieś nad Renem. Powrotu do życiowej stabilizacji u boku ukochanej i nieudanej próby ratowania związku przez porzucenie miejskiego życia i osiedlenia się gdzieś na amerykańskiej prowincji. Romansu żony z tajemniczym „przyjacielem ze Wschodu”, rozstania, samotności, przelotnego seksu z zaniedbywaną przez męża kurą domową gdzieś z Encino. Odkrycia, że takie doświadczenia nie są niczym wyjątkowym. Że każdy, kiedyś w życiu, takie chwile zwątpienia i udręki przeżywa. Że ten sam ból, smutek, nadzieję, można ujrzeć w oczach każdego nieznajomego. I powrót tam, gdzie sny się zaczęły, gdzie usnęło się kilka godzin wcześniej, przebudzenie, otwarcie oczu – u boku ukochanej kobiety. Sen się skończył.

- …Co zrobić? Nie wiem. Może… Może… Myślę, że powinniśmy być wdzięczni. Wdzięczni, że udało nam się przetrwać wszystkie nasze przygody, czy były prawdziwe, czy nam się tylko śniły. Czy jesteś tego pewny?
- Czy jesteś pewna?
- Równie pewna jak tego, że rzeczywistość jednej nocy, a co dopiero całego życia, nie może być prawdą. Żaden sen nie jest tylko snem. Najważniejsze jest to, że się przebudziliśmy i miejmy nadzieję, że na długo.
- Na zawsze.
- Na zawsze?
- Na zawsze.
- Nie używajmy tego zwrotu… Przeraża mnie. Ale ja cię naprawdę kocham, i wiesz, musimy jak najprędzej zrobić coś bardzo ważnego.
- Co?
- Pieprzyć się…

Muzycznie – najbliższy trop to płyta „The Final Cut”, z mniejszą dawką patosu i dramatyzmu. Oszczędna, pozbawiona solowych popisów muzyka. Z daleką od typowo gilmourowej melodyjności, surową, „kłującą” gitarą Claptona. W której wejścia poszczególnych instrumentów mają za zadanie raczej wzbogacić tło dla snującego swoje opowieści głosu (można się w sumie zastanawiać, czy Watersowi naprawdę – poza aspektem komercyjnym - potrzebni byli takiej klasy instrumentaliści, jak Eric Clapton i David Sanborn – zbyt wiele pola do solowych popisów raczej nie mają, choć swoje „momenty” – zwłaszcza Klapcio – wykorzystują bardzo udanie). Melodie wyłaniają się z odgłosów, rozmów itp., rozwijają się, by w pewnym momencie się wyciszyć, czasem po osiągnięciu jakiejś kulminacji, czasem tak po prostu, nagle milkną... Ze spójnej, jednolitej całości najbardziej wyróżniają się dwa najbardziej udane utwory. „Go Fishing”, z efektowną, dramatyczną kulminacją. I urocza ballada „Every Stranger’s Eyes”. Reszta utworów w zasadzie tworzy – utrzymaną na bardzo dobrym poziomie – całość. Przechodzą płynnie jeden w drugi, dość swobodnie związane ze sobą. Luźna konstrukcja. Jak we śnie – oderwane, chaotyczne obrazy i zdania zaczynają w pewnym momencie tworzyć jedną całość. Senną podróż przez podświadomość.

Pod jeszcze jednym względem jest to płyta dla Watersa nietypowa. Jest bodaj – znów, jak w dorobku Stanleya Kubricka „Eyes Wide Shut” – jedynym jego dziełem, które ostatecznie przynosi odbiorcy nadzieję. Nadzieję, której w innych jego utworach brakuje. Bo nawet satelita, którego w finale „Radia K.A.O.S.” porusza widok milionów płonących świec, w pięć lat później obserwuje jedynie ogłupiałe małpy bezmyślnie gapiące się w migoczący ekran (zastępujący czarny monolit?)… „Wady i zalety autostopu”, z końcowym przebudzeniem bohatera u boku ukochanej, przynoszą właśnie to: zwykłą, ludzką nadzieję. Że gdy wszystko inne zawiedzie – zawsze pozostanie ta druga osoba.

…It’s oh so easy now
As we lie here in the dark
Nothing interferes; it’s obvious
How to beat the tears
That threaten to snuff out
The spark of your love…


… i obraz dr Williama Harforda, ze łzami w oczach ściskającego w dłoniach ozdobną maskę. Maskę, pod którą skrywał twarz podczas ceremonii w tajemniczej rezydencji podczas swej nocnej wędrówki. I którą potem znalazł nieoczekiwanie na poduszce obok śpiącej żony…

PS. Cytaty: Tomasz Beksiński, „Patetyczny bękart”, Tylko Rock 1999; Stanley Kubrick, Frederic Raphael, „Eyes Wide Shut” (scenariusz), za: Piotr Kletowski, „Filmowa odyseja Stanleya Kubricka”, ha!art 2006.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.