Lubię coś takiego – data wydania 25 styczeń, a ja już to mam, znam, od jakiegoś czasu. Ba, nawet recenzję napisałem. No. Mała rzecz , a cieszy.
89. Po zamianie z systemu dwójkowego na dziesiętny tak wygląda tytuł. Czyli najpewniej nie znaczy to nic. Układ zer i jedynek, taki żeby ładnie wyglądał. Poza tym w ten sposób nie zapisuje się liczb w systemie dwójkowym – nie z zerem na początku. A może jednak coś znaczy? I'm workin' on it*.
Naczelny sprawił mi fajny prezent przedgwiazdkowy, wręczając ten sympatyczny album, jak tylko umościłem się w służbowej, wypasionej bryce redakcyjnej. Na okładce konstrukcje przypominające słynny Elektryczny Zamek, w środku dwie płyty i prawie dwie godziny muzyki. Poza tym tabun znamienitych gości udzielających się głosowo i instrumentalnie. Dokonania pana A. od dobrych kilku lat traktuję ze sporą sympatią i te jako Ayreon, i te Star One. Powiedzmy, że mam do nich pewną słabość. A jak ma się słabość do pewnego wykonawcy, to się przez palce patrzy na pewne niedociągnięcia. Są co prawda tacy , którzy usiłują robić z Lucassena nie wiadomo jakiego boga, wielką osobowość. Ale dla mnie pozostanie zawsze dość utalentowanym kompozytorem i muzykiem, nagrywającym niezbyt odkrywcze, ale fajne płyty, których zawsze słuchałem z dużą przyjemnością. Najbardziej lubię “The Dream Sequenser”, a moim ulubionym utworem Ayreon jest “Dawn of A Million Souls” z “The Flight of The Migrator (ostatnio spotkać można obie te płyty razem jako “The Universal Migrator” – ponoć tak było to od początku planowane, jako dylogia). Nie przypadkiem wspominam o tamtych płytach. Ta nowa to powrót do tematyki sci-fi, po przerwie na “Human Equation” i powrót do podobnej stylistyki. Tylko trochę inaczej. Obie płyty tworzące “The Universal Migrator” dość znacznie różniły się od siebie – “The Dream Sequencer” był raczej “piosenkowy”, mocno okraszony elektroniką w stylu Tangerine Dream z końca lat siedemdziesiątych i gilmourowskimi gitarami. “The Flight of Migrator” było to dzieło o znacznie bardziej rockowym charakterze, momentami metalowym, bardziej by się nadawało do szyldu Star One. Tutaj mamy obie te opcje wymieszane ze sobą na obu płytach, i co rozumie się samo przez się , bardziej do siebie dopasowane, bo przecież nie może to wszystko stylistycznie “wyrczeć”. Czyli możemy znaleźć i ostre gitarowe riffy, i dużo elektroniki najróżniejszego rodzaju, ale i na dokładkę brzmienia prawie orkiestrowe również (na przykład “The Fifth Extinction”). Oczywiście wszystko jest podane z bogato i z rozmachem, nie na darmo na stronie Lucassena jest to reklamowane , jako “New epic rock opera” – jak rock opera, to rock opera, ten gatunek ma swoje prawa.
“Binarka” (jak już jest ta nowa płyta nazywana) robi ogólnie dobre wrażenie, tyle , że jest to typowo ajreonowski średni poziom. Kolejne spotkanie z kimś, kogo doskonale znamy i nie spodziewamy się po nim żadnych niespodzianek, ale wiemy, że i tak będzie dość interesująco. Co prawda niby wszystko fajnie, ale pierwszy raz jakoś bardziej poważnie ucho mi zastrzygło dopiero przy “Connect The Dots”, kiedy Ty Tybor nieco znużonym głosem opisuje dole i niedole kierowcy kosmicznego TIRa. Wcześniej jest dokładnie to, czego można się spodziewać po Lucassenie w wersji Ayreon, tylko, mam wrażenie, że na poprzednich płytach bywało ciekawiej. No, ale mimo wszystko “01011001” uważam za zupełnie przyzwoite dzieło. Nie męczy, nie nuży, słucha się tego ze sporą przyjemnością, a w gruncie rzeczy o to chodzi. Ma dynamikę, rozmach, jest bardzo dobrze zrealizowana. Na pewno Lucassen pod tym szyldem nagrywał lepsze płyty, ale ta wcale taka ostatnia nie jest. Utrzymał swój standardowy, porządny poziom. Nie będzie to na pewno kandydat na moja płytę roku, ale Ayreon to taki wykonawca, do którego muzyki wracam dosyć chętnie, dlatego kurzem też nie będzie u mnie zarastać. Fani zespołu/projektu pewno się nie zawiodą.