Europa też ma swój Klub Okrywców ! Hm....zdanie to brzmi efektownie, ale do końca nie oddaje całej prawdy. Otóż Europa miala własny Klub nim Trent Gardner zrealizował swój wspaniały projekt Explorers Club. W końcu pierwsze dzieło niestrudzonego Holendra Arjena Anthony Lucassena sygnowane nazwą Ayreon pojawiło się w 1995 r. Od tamtego czasu doczekaliśmy się kolejnych trzech albumów, z których drugą połowę najnowszego - The Universal Migrator mam przyjemność zrecenzować w niniejszym tekście. Użyłem porównania do Explorers Club - na wyrost ? Pewnie tak, jakkolwiek właśnie niniejszy krążek - Flight Of The Migrator najbardziej zbliża się ideą, a poniekąd i muzyką do urzekającego dokonania lidera grupy Magellan. Idea jest bowiem podobna - stworzyć koncept album i nagrać go z udziałem wielu wybitnych instrumentalistów tudzież wokalistów. A muzyka ? Z tym jest nieco inaczej, choć jedno i drugie to przecie progmetal - tyle, że o odmiennym obliczu. Jak wiadomo Explorers Club to w uproszczeniu ciężki, szybki i rasowy Magellan z dużą domieszką gitary mistrzunia Petrucciego, zaś Flight Of Migrator reprezentuje wybitnie europejską odmianę progmetalu będącą połączeniem metalowo brzmiących gitar ze stylistyką neoprogressive - czyli coś co od 1993 r. można już było usłyszeć w dokonaniach formacji Threshold. Lucassen komponując swoje działo nie wyszedł zresztą pod względem "czystej ciężkości" ponad standarty wspomnainej obok grupy, niemniej przedstawił muzykę niezwykle pomysłową i zróżnicowaną i od razu wypada zaznaczyć, że recenzowany krążek to pozycja bardzo dobra. Flight Of The Migrator jest drugą - tą bardziej metalową częścią dwupłytowej opowieści The Universal Migrator stanowiąc kontynuację losów bohatera poznanych w bardziej progrockowym The Dream Sequencer. Warstwa tekstowa - podobnie zresztą jak w wydanym dwa lata temu Into The Electric Castle - nie jest niczym wybitnym sprowadzając się do historii rodem z hard sf. Dajmy temu jednak spokój koncentrując się na samej muzyce, która - jak już wspomniałem - jest wielce obiecująca. Całość materiału napisał praktycznie Lucassen w pojedynkę, a jedynie w dwóch kawałkach - Sleeper Awake tudzież To The Planet Of Blue dołożyli się odpowiednio Ian Perry oraz Robert Soeterboek.
Zaczyna się instrumentalnie - Chaos to momentami bardzo natchniona i błyskotliwa galopada w stylu Symphony X z ich albumu Twilight In Olympus. Wszędobylskie neoprogowe klawisze obsługuje tu najczęściej udzielający się na tym instrumencie w ramach całego krązka Erik Norlander (Ritual Symphony, Rocket Scientist, Lana Lane), a partneruje mu gitara Mistrza Ceremonii - Arjena. Pokrzepieni niezłym początkiem przechodzimy do Dawn Of The Million Souls - klimat muzyki Symphony X utrzymuje się nadal - w końcu na wokalu spotykamy Russela Allena, zaś gitarowe solo jest autorstwa Michaela Romeo. Oprócz tego spotkamy tu i trochę orkiestrowego patosu i brzmienie quasi-chóru i dźwięk dzwonu i skrzypce, a wszystko to nader umiejętnie powiązane - niczym we wspaniałym The Accolade z dorobku cały czas wspominanych Amerykanów. Jest więc w dalszym ciągu znakomicie. Wizerunku tego nie psuje następny utwór, a wręcz przeciwnie - Journey On The Waves Of Time świetnie odśpiewany przez Ralfa Scheepers (ex - Gamma Ray, Primal Fear) podnosi poprzeczkę chyba jeszcze wyżej - znów skrzypce, znów chór, a nade wszystko doskonała psychodeliczno-jazzowa partia Hammonda w wykonaniu Norlandera - jak na razie mamy do czynienia niemal z arcydziełem. Wchodzi kolejny kawałek - To The Quasar i.... zaczyna się obniżka lotu, choć malutka - dobry akustyczny początek, dobre zróznicowanie części utworu pod względem dynamiki, wręcz znakomite drugie solo gitarowe i tylko ten sztampowy refren - jakkolwiek świetną, wokalną robotę odstawia Andi Deris z Helloween. To teraz najdłuższy numer płyty - Into The Black Hole z samym Brucem Dickinsonem. Majestatyczne intro, piękny śpiew Bruca - raz do fragmentów spokojnych, raz do podniosłych i ciężkich - zwłaszcza zachwycić może cudownie wyciągnięty drugi refren we fragmencie The Eye Of The Universe. Razi z kolei dość przeciętna melodia w Halo Of Darkness, choć tam z kolei prezentują się chyba najciężej brzmiące na całej płycie gitary szybko pociągające za sobą niezły, "kosmiczny" syntezator. Znów nastepuje powrót do wokalnej melodii z części I, pojawia się w chórku Lana Lane tudzież klawiszowe solo człowieka, który wszędzie się wepchnie czyli Clive'a Nolana. Generalnie śmiem twierdzić, iż ten - jakże ważny dla krążka utwór nadrabia pewne braki w błyskotliwości wielkim dostojeństwem tudzież mocą i magią bijącą z głosu Dickinsona. Szósty w kolejności Through The Wormhole początkiem mocno przypomina właściwe wejście kompozycji Voyager Of The Future Race formacji Eloy ze znakomitego albumu Ra, ktory jak mi się zdaje obok innych progowo-kosmicznych dokonań Niemców mocno ispirował Lucassena i wciąż to czyni. Kawałek rozwija się nawet i ładnie, nieźle też wypada śpiewający Fabio Lione z Rhapsody, ale to już wyraźna druga liga kompozycji z Flight Of The Migrator i nie ratuje go nawet obecność Gary'ego Wehrkampa z Shadow Gallery popisującego się solem tak klawiszowym jaki i gitarowym. To samo można w sumie napisać o Out Of The White Hole z Timo Kotipelto (Stratovarius) przy mikrofonie - gitara Arjena tudziez syntezator Norlandera nie wykreowują niczego szczególnie zapadającego w pamięć - ot typowo solidny i nic wiecej melodyjny, metalowy neoprog. Przeciętny jak na standarty albumu poziom reprezentuje też przedostatni już kawałek - To The Solar System ze śpiewem Roberta Soeterboek (My Brother Jake), po czym zaczyna się finałowy Sleeper Awake. Hm...zaczyna się iście fascynująco - klimatyczne bębny, wejście basowego chóru, a potem narastające klawisze prowadzące do pięknęgo, orkiestrowego motywu przeradzającego się w progmetalową jazdę... Gardło zdziera tu sobie Ian Parry (Elegy, Vengeance) ze skutkiem tyleż przednim co melodyjnym. Na wielką uwagę zasługuje też klawiszowe solo w kobiecym wykonaniu - tak ! - to niejaka Keiko Kumagai z japońskiej, praktycznie wyłacznie kobiecej formacji Ars Nova - nosz wielu facetów zasiadających dumnie za swymi klawiaturami mogłoby się sporo nauczyć od tej skośnookiej mistrzyni - kto słyszał jak gra Ars Nova ten z pewnością przyzna mi rację. Ale oto muzyka powraca do brzmienia bębnów i Flight Of The Migrator się kończy. Co by więc rzec tytułem podsumowania i jaką wystawić ocenę ? To nielichy problem bo recenzowany krążek stanowi jednak dzieło dosyć nierówne - doskonałego poziomu wypracowanego przez kompozycje początkowe nie udało się niestety utrzymać, jakkolwiek sam koniec to znów akcent bardzo piękny. Ostatecznie stawiam 7 i pół z pewnym niedosytem: bo europejski Klub Odkrywców pozostaje jednak w tyle za amerykańskim, a tak wyśmienicie się zapowiadało...