ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Quidam ─ Alone Together w serwisie ArtRock.pl

Quidam — Alone Together

 
wydawnictwo: Rock Serwis 2007
 
1. Different [3:16]
2. Kinds Of Solitude At Night [6:00]
3. Depicting Colours Of Emotions [10:18]
4. They Are There To Remind Us [7:49]
5. Of Illusions [8:04]
6. We Lost [8:26]
7. One Day We Find [6:46]
8. We Are Alone Together... [8:20]
9. ... But Strong Together [4:25]
 
Całkowity czas: 63:24
skład:
Bartek Kossowicz - vocals, backing vocals; Zbyszek Florek - keyboards; Maciek Meller - guitars, backing vocals; Maciek Wróblewski - drums, percussion; Jacek Zasada - flutes; Mariusz Ziółkowski - bass guitars, backing vocals;

guests:
Emila Nazaruk - backing vocals; Piotr Nazaruk - xaphoon, zither; Piotr Rogóż - alto sax;
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,2
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,3
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,8
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,7
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,22
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,58
Arcydzieło.
,198

Łącznie 301, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
26.11.2007
(Recenzent)

Quidam — Alone Together

Owijał w bawełnę nie będę. Z muzyką Quidamu zawsze było mi po drodze. Delikatny, inteligentny, wywołujący wzruszenia artrock był i jest dla mnie tym co ukochałem sobie w muzyce najbardziej. Nie wzruszały mnie stylistyczne wolty i personalne zawirowania w zespole. Nigdy ta muzyka nie była pusta, bezwiedna…, niczyja. Może dlatego do tej pory nie popełniłem recenzji jakiejkolwiek z ich płyt. Owszem, były koncerty, wywołujące zawsze spory respekt i szacunek dla profesjonalnego warsztatu i rzetelnej prezentacji scenicznej. Musiał być jednak ten pierwszy raz… 

Kto lubi krytyczne, zawadiackie teksty – może w czytaniu tegoż odpuścić. Zaczepki nie będzie. Głównie cukier, lukier i inne słodkości. Bo to płyta iście s m a k o w i t a  i inaczej o niej napisać nie mogę. Zanim jednak w paru słowach odniosę się do meritum, pozwolę sobie na ustosunkowanie się do kilku wątków okołokrążkowych… jednakże czysto quidamowych.

Rzecz pierwsza to… szczególna rola zespołu w progresywnym światku. Wiele lat na scenie, nieśpiesznie wydawane płyty, ogromny szacunek słuchaczy i… nieodłączna artystyczna niszowość. Niszowość, na którą zespół już chyba zawsze będzie skazany. Nawet po TAKIM albumie. I nie wiem, czy faktycznie priorytetem zespołu jest podbijanie muzycznych rynków. Gdzieś pewnie głośniej gra ta artystyczna, „cyganerska” dusza, która każe głównie grać tak jak serce każe, a owa dusza podpowiada. Symptomatyczne w tym względzie było poszukiwanie potężniejszego wydawcy dla tego albumu, które zakończyło się powrotem do… niewielkiego ale zasłużonego dla zespołu „matczynego” Rock Serwisu. W tym aspekcie deliberowanie o szansach zespołu na zachodnich rynkach i porównywanie go z kapelami, które o nie walczą, z lepszym bądź gorszym skutkiem, sensu nie ma. Wielu ze słuchaczy pewnie jeszcze długo będzie mogło powiedzieć z nieskrywaną dumą, że to zespół grający „tyko dla nich”. Nie tak jak megagwiazda, rozkładająca instrumenty przed anonimowymi, często przypadkowymi, czterdziestoma tysiącami, na wielkim stadionie. Quidam już chyba zawsze będzie grał dla ściśle wyselekcjonowanego słuchacza. Tego, który wie czego chce. Tylko dla niego. I choćbym szczerze życzył kapeli trochę innej przyszłości… niewątpliwie fakt „zasiadania” w mniejszym acz ekskluzywnym gronie słuchaczy też będzie mi sprawiał radość.

Rzecz druga to… wokalista. Nawet jeśli to nie ten przedział, Quidam, chcąc czy nie chcąc, wpisał się w historię znanych zespołów, w których charyzmatycznego wokalistę zastąpił ktoś „znacznie gorszy”, a „doskonale znający się” na rzeczy ortodoksyjni fani postanowili regularnie o tym przypominać, tworząc historię kapeli „przed” i „po”. To że Bartek Kosowicz nie ma głosu jak dzwon jest jasne jak kartka papieru, na której spisałem sobie wstępne uwagi słuchając tej płyty. A czy Emilia takowy miała? Nie. Fakt, operowała „wysoką skalą”, ale przede wszystkim delikatnością i nastrojem. Czymś, co tej muzyce jest potrzebne. Bartek, w męskim wydaniu robi tu dokładnie to samo. Nie jest to pretensjonalna przeżywka. Miałem kiedyś przyjemność z Kossowiczem rozmawiać i myślę, że to w jaki sposób chce się wyrazić, jest autentyczne. Czy to, że „nie spaceruje wokalnie po najwyższych piętrach”, powinno go natychmiast skreślać. Mam wrażenie, że ciągnie się za nim słynna już jego wersja „Sanktuarium”, w której uciekł z bardziej karkołomnych partii zmieniając melodię. Wielu to podchwyciło i dorabia ideologię znacznie szerszą niż sam wątek. A czy Fisha, którego walczącego z niemocą w wyższych partiach, mieliśmy okazję ostatnio oglądać, powinniśmy potępić i skreślić z listy świetnych wokalistów. Nie! Spokojnie - nie chcę porównywać Kossowicza z Fishem, chodzi tylko o problem. Krótko mówiąc i kończąc ten przydługi wywód - wokalista Quidamu śpiewa na tym albumie bardzo dobrze, melodyjnie, ciepło i z… emocjami, które w tym krążku tkwią.

I jeszcze jedno. Na „Alone Together” grupa zagrała wszystkim „lepiej wiedzącym” na nosie, zapraszając do zaśpiewania na płycie w „Kinds Of Solitude At Night” samą Emilię Nazaruk (dawniej Derkowską), pokazując, że wszystkie „pseudofilozoficzne” dysputy w temacie są zbędne, a w Quidamie jest rodzinnie i swojsko. Tyle.

Kawał tekstu już powstał, a o muzyce jakoś… niewiele. Zresztą wielu zainteresowanych płytą, z pewnością niejedną recenzję już przeczytało (bo i obrodziło w nie). Parę dni temu Naczelny rozłożył w swojej recenzji kilka kompozycji na czynniki pierwsze. Nie ma sensu opisywać tego co już opisane. No i nie wypada… po szefie powtarzać J. W końcu… czy każda recenzja musi mieć ten sam schemat?

To płyta smutna, pesymistyczna. Bo czy można inaczej mówić o samotności? Motto płyty złożone z wszystkich tytułów utworów (ciekawy zabieg) podkreśla jej wymowę. Tę samotność najpiękniej muzycznie opisuje senna ballada „We Are Alone Together”. Prawdziwa perła tej płyty. Jeden z największych utworów zespołu, jednocześnie odchodzący od tradycyjnej quidamowej formuły. 

Album doskonale łączy dawną twarz zespołu z obliczem zaprezentowanym na „SurREvival”. Idealnie wpasowuje się gdzieś pomiędzy te dwa bieguny. Poza tym brzmi światowo. Przestrzennie. Bogato pod względem aranżacyjnym. Wyrazisty bas Ziółkowskiego robi tej muzyce właściwą głębię. „Nad nim” słychać raz to melodyjną, innym razem ostrzejszą, ale zawsze wysmakowaną gitarę Mellera i ciepłe klawisze Florka. Zasada, choć najmniej aktywny kompozycyjnie, zagrał tu jak nigdy. Wirtuozersko? I jeszcze o rzeczy banalnej. O melodiach. Chwytają od pierwszego wejrzenia, zostają na długo i co najważniejsze – nie nudzą, po którymś tam razie.

Uprzedzałem, że będzie lukier i cukier? Pewnie niewielu dotrwało do tego podsumowania. Jeżeli jednak ktoś jeszcze czyta te słowa, to w nagrodę otrzyma przesłodki tort. Będzie nim ta oto konstatacja: „Alone Together” jest najlepszą płytą w dorobku inowrocławian! Wiem, niektórzy spadli z krzeseł, bo przecież dziewiczy i uroczy quidamowy debiut jest kanonem polskiego artrocka!!! Tak. Tylko, że powstawał w czasach, których takie arcydzieło łatwiej było zauważyć. Dziś, w zalewie ambitnej muzyki produkowanej od piwnic, poprzez domowe komputerki, po profesjonalne studia, wybić się jest znacznie trudniej. Tej płycie artystycznie to już się udało.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.