Zapis koncertu z Paris Theatre z 25 maja 1972 roku. Ile miałem wtedy lat? Nie powiem. Kiedy ta muzyka do mnie dotarła? Późno. Zresztą, wydano ją po latach, byśmy mogli się cieszyć muzyką Wishbone Ash z tego najlepszego okresu. Praktycznie najlepsze kompozycje z płyty Argus, uzupełnione słynnym Phoenixem. Ponad 70 minut rockowego ognistego grania.
Blowin’ Free to tylko przygrywka. Wyszli, zagrali, publiczność przestała gadać i skupiła się na muzyce. Koniec. Kropka. Żadnych pogaduszek, łażenia po piwo itd. Bo Time Was to prawdziwy początek koncertu. Znany z Argusa harmonijny śpiew wokalistów, zmiana tempa i ten niesamowity dialog gitar panów Powella i Turnera. Z werwą, rockowo, melodyjnie i momentami ostro. Co zresztą słychać w okrzykach zadowolonej publiczności. A potem szybka zmiana nastroju na rythm’n’bluesowy Jailbat. Rozgrzewa się zespół, rozgrzewają się fani zespołu. Zwłaszcza, jak sekcja rytmiczna posuwa się do przodu z systematycznością rozpędzonej lokomotywy, a gitary wycinają solówki za solówkami, na zmianę lub razem kwiląc pod palcami gitarzystów. Świetny utwór, porywający swoją energią, mimo, że w wersji studyjnej zupełnie nie robi wrażenia. Przynajmniej na niżej podpisanym.
Ten żywy, porywający kawałek przygotowuje nas na kolejne na płycie nagranie. Transowy, oparty na powtarzanym schemacie The Pilgrim z albumu Pilgrimage. Świetny, kojący, spokojny początek i później, z tej pozornej, niezmąconej niczym ciszy wyłania się główny temat, który gitary Powella i Turnera będą tak powielać aż do końca nagrania. A w międzyczasie znajdzie się i chwila na solówkę (i to niejedną), i na wokalizę, idealnie pasującą do tego utworu. Świetny w wersji studyjnej i jeszcze lepszy na koncercie.
A potem? Trzy najpiękniejsze kompozycje z płyty Argus. Niczego nie tracą ze swojej wyjątkowości, brzmienie zespołu jest soczyste, gitary śpiewają w idealnej harmonii. NIRWANA.
A na zakończenie koncertu – słynny, prawie dwudziestominutowy Phoenix. Kawał dobrego, rockowego grania, tak chętnie prezentowanego przez Wishbone Ash na koncertach w tamtym czasie. Grają – jak wspomniałem – ze 20 minut, a mogliby tak z godzinę i jeszcze byłoby mało. Tego trzeba posłuchać.
I … to już koniec. 8 nagrań. Porywających. Pięknych. Ach, jak się kiedyś grało koncerty. Osiem utworów, siedemdziesiąt minut. Jakie szczęście, że można tego posłuchać po latach. Bezwzględnie polecam. Oryginał, nie jakieś popłuczyny…
* pisownia utworu nr 3 wg zapisu we wkładce płyty.