No tak… Za oknem złota polska jesień, liście na dobre zaczęły swoją coroczną pielgrzymkę na ziemię, dni są coraz krótsze i chłodniejsze, a mi przychodzi słuchać płyty o wiośnie… Nie żebym miał coś przeciwko temu. Jak najdzie mnie „chętka”, to jestem w stanie zapuścić sobie „Last Christmas” w środku lipca:-) Czemu nie? Słuchanie muzyki kontrastującej z porą słuchania też może zagwarantować wiele wrażeń i być bardzo ciekawe. Kolega Lorak miał podobną sytuację w przypadku genetycznego
„Winter's Edge”, które przyszło mu wysłuchać latem.
W pierwszym utworze, dominują jeszcze chłodniejsze klimaty. W końcu są to, jak nazwa wskazuje, „trzy kroki do tyłu” w objęcia zimy. Cichutkie pomrukiwanie gitary, nieśmiałe, ciepłe, przebijające się przez chłód dźwięki tu i tam. Kojarzyć się to może, z przyrodą ostrożnie wychodzącą spod śniegu. Ale już
„Blow-up” udowadnia, że Niemcy nie wyssali sobie z palca tego całego konceptu wiosny. Bardzo pogodny, zwarty i pełen energii kawałek pełen ładnych melodii kreowanych przez gitarę i klawisze. Nie wiem czy to autosugestia, czy kontrast z
„Three steps back”, ale podczas słuchania naprawdę robi się człowiekowi cieplej. Następnie kolej na nieco kaipowy
„April”, przykuwający uwagę świetną „ślizgającą się” gitarą. Jeszcze lepiej instrument ten prezentuje się w „Watercolours”, gdzie ma o wiele większe pole do popisu, chociaż musi je dzielić z klawiszami.. Wokal również prezentuje się znakomicie, jak zresztą na całej płycie (a wokalnie u Niemców bywa bardzo różnie). Zdecydowanie jeden z najlepszych momentów
„Wiosennych Porządków”.
Nie ma sensu dalej opisywać tej muzyki utwór po utworze. Byłbym zmuszony się powtarzać, gdyż jest to płyta bardzo równa. I chociaż utwory nie są kalkowane (całe szczęście), to pod wieloma aspektami są do siebie podobne. Wyróżniać swoje ulubione momenty mógłbym bardzo długo. Wśród nich znalazłoby się z pewnością
„Tidings”, a zwłaszcza druga jego część rozpoczynająca się w piątej minucie. Coś pięknego! Doprawdy PGM ma talent do tworzenia romantycznych (w końcu to wiosna), miłych dla ucha melodii, tak innych niż ich rodzime Młode Tłoki:) Ważne też, że zespół nie wypala się nigdzie i bezlitośnie kontynuuje „zapodawanie” kolejnych i kolejnych smaczków. Idąc dalej muszę wspomnieć
„La ville qui n’existait pas”. Pięknie się to zaczyna, równie ładnie jest dalej, kiedy robi się bardziej rockowo. Jednak sympatycy ostrzejszych brzmień raczej nie mają czego tutaj szukać , bo Poor Genetic Material gra bardzo zwiewnie i lekko, co również przyczynia się do skojarzeń muzyki z wiosenną porą.Grzechem byłoby nie wspomnieć też o
„Lotus-eaters”. Lubujący się w śpiewającej, delikatnej gitary z pewnością będą wracać do tego dzieła bardzo często.
A mi tutaj ręce opadają wraz ze zdjętymi słuchawkami, kiedy zdaję sobie sprawę, że to nie wiosna, a jesień… i że dopiero się zaczyna… Chlip, chlip… Daję zasłużone 8 gwiazdek.
Zaiste bardzo dobra płyta!