Jest z pewnością coś przekornego w fakcie, że po nagraną przez niemiecką formację Poor Genetic Material (grupę przedstawiłem przy okazji
recenzji albumu Leap Into Fall), płytę zatytułowaną Winter’s Edge sięgnąłem u progu… lata. Być może to właśnie sposób na przetrwanie upału? A może najzwyklejsza chęć bycia na bakier z rzeczywistością, w której temperatura w cieniu potrafi przekroczyć 30 stopni Celsjusza? W końcu rock ma buntownicze korzenie. Nie ważne…
Najistotniejsze jest to, że album Winter’s Edge, jak wskazuje tytuł, charakteryzuje się miłym, zimowym klimatem. Niesie ze sobą odrobinę chłodu, choć nie sposób pozostać wobec tych dźwięków w chłodnym stosunku.
Winter’s edge to płyta niezwykle ciekawa. Jak podczas prawdziwej zimy, słuchacz odnajdzie tu nuty pełne spokoju i zadumy, zahaczające od czasu o floydowo – ambientowe nastroje. Nie brakuje także śnieżnych burzy, w postaci kliku bardziej energicznych partii. Niemcy przygotowali również garść zgrabnych melodii. W tę miksturę wplata się jeszcze specyficzny wokal Philipa Griffithsa. Efektem jest 50 minut zakorzenionego w latach siedemdziesiątych, nieco symfonicznego art rocka.
Trudno wyróżniać poszczególne utwory, ale jeśli miałbym to uczynić, wskazałbym na rozmarzoną kompozycję Whitescape. Tak jak ze szkatułki, muzycy wychodząc od jednego dźwięku, dokładają następne by wreszcie uzupełnić je przekazującym uczucia w prostych słowach wokalem:
all I ask is that you come and meet me In a dream while my min dis wandering through a world all made of you / Wszystko o co proszę, To abyś spotkała się ze mną w moim śnie, gdy mój umysł wędruje po świecie w całości zbudowanym z ciebie. Whitescape to 9 romantycznych, nastrojowych minut.
Oprócz Whitescape, szczególnie do gustu przypadła mi dwuczęściowa kompozycja Winter’s edge – jest ona bardziej różnorodna i dynamiczna. Nie brakuje także chwytliwego refrenu i melodii. Mocnym punktem (nie tylko tego kawałka, ale i całego albumu) jest wokal Philipa Griffithsa, który nie przekonywał mnie w stu procentach na płycie Leap Into Fall. Albumu Winter’s edge nie potrafię natomiast wyobrazić sobie bez jego głosu.
Trzecia studyjna płyta Poor Genetic Material nie jest raczej albumem nowatorskim i odkrywczym. Mimo to, obojętne przejście obok Winter’s edge może okazać się błędem – w końcu o tym czy muzyka jest warta uwagi decydują także inne czynniki. Miłośnicy romantycznego, nie bojącego się nawiązań do lat siedemdziesiątych (i pojawiających się w związku z tym oskarżeń o wtórność) art rockowego grania nie powinni być dokonaniami PGM zawiedzeni.