Ta płyta to split. Zbiór nagrań trzech zespołów. Trudna do wysłuchania w ciepły, słoneczny, radosny dzień.
Zaczyna Echoes Of Yul. Długim, elektronicznym wstępem, pełnym dziwnych, odjechanych dźwięków. W pewnym momencie przełamanym wejściem ciężkiego riffu gitary. Wtedy „It Ends Here” zmienia się w ponury, przytłaczający, industrialny metal. I tej stylistyce zespół będzie już hołdował do końca swojej części płyty. W „Blackout” wzbogacając swoje brzmienie nieco blackowym skrzeczeniem wokalisty. Jeszcze potęgującym niesamowity, chory wręcz klimat. „The Stand” wręcz słuchacza przygniata. Powoli, ciężko sunie przed siebie. Odrobinę powietrza jest tylko w „Honey”, gdzie obok powracającego co jakiś czas industrialno-metalowego fragmentu dużą rolę odgrywają elektroniczne pasaże.
Guantanamo Party Program to z kolei tzw. drone metal. Hipnotyczne, ciężkie, monotonne, oparte na powtórzeniach granie. „Six Feet Under” ma intrygujący finał; „At World's End” zaś zaczyna się spokojnie, by po chwili znów przytłoczyć słuchacza ciężarem, potęgowanym do tego wrzaskiem wokalisty.
I na koniec duet Sun For Miles. „The Struggle” i „Barb Of Sorrow” to znów długie minuty grania, monotonnego, hipnotycznego, opartego na powielaniu w nieskończoność jednego riffu. Pewnym odpoczynkiem po wysłuchaniu całej płyty jest ambientowa, spokojna „Pleroma”.
Bardzo ciężko słucha się tej płyty w ciepły, radosny dzień. Jej przerażający, przytłaczający, odhumanizowany klimat nie daje spokoju, wyprowadza z równowagi. I wciąga, tajemniczym, ponurym, przerażającym pięknem. Te sześćdziesiąt kilka minut brzmi jak ścieżka dźwiękowa do upadku cywilizacji. Jak niesamowity, dźwiękowy obraz rozsypującego się świata. Muzyka szaleństwa. Muzyka chorej duszy. Muzyka upadku.