Włoski rock progresywny – część dziewiąta. Ostatnia. Koniec cyklu.
Goblin był (jest) zjawiskiem raczej niespotykanym na scenie prog-rockowej. Rzadko zdarza się, żeby taki zespół praktycznie całą swoją karierę związał z filmem. Największą sławę zdobyli sobie współpracując z jednym reżyserem, specjalistą od horrorów – Dario Argento. Zaczęli od filmu „Profondo Rosso”, jako nagłe zastępstwo, bo Argento pokłócił się z kompozytorem, który pierwotnie miał oprawiać muzycznie ten film. Ściągnął Goblinów i tak już poszło.
Jednym z bardziej znanych soundtracków, które nagrali, jest muzyka do kolejnego horroru Dario Argento, zatytułowanego „Suspiria”. Był to ich czwarta płyta z muzyką filmową, ale trzecia wydana jako Goblin i trzecia zrobiona dla Argento. Zawsze podkreślam, że muzyka filmowa ma swoje własne założenia programowe, że jest uzupełnieniem obrazu. A jeżeli jest w stanie funkcjonować samodzielnie – no to chwała takiemu artyście i wieczna pamięć. Oczywiście najłatwiej radzą sobie piosenki – no bo wiadomo. Gobliny piosenek raczej nie pisały, za to udało im się zaprząc progresywną formę do celów filmowych – co wcale nie jest takie łatwe. Ale Włosi udowodnili, że da się. Na tyle skutecznie, że tak jak horrory Dario Argento dalej są oglądane, tak i ta muzyka dalej jest słuchana przez coraz to nowych fanów prog-rocka.
Utwory z „Suspirii” nie są do końca „samodzielne”, gdzieś z tyłu głowy siedzi, że jest to muzyka filmowa. Za to jako ścieżka dźwiękowa do horroru – pasują znakomicie – mnóstwo szeptów, krzyków, dziwnych wokaliz, muzycznych dysonansów, „ponurych” klawiszy (mellotron Simonettiego) – jest to wszystko pełne niepokoju i ździebko przerażające. Czyli takie jak ma być. Słuchając tego albumu dobrze jest pamiętać, że to napisano dla filmu, a nie jest „regularna” płyta prog-rockowa i nie wszystko co tam znajdziemy w stu procentach broni się bez obrazu. Na pewno będzie to temat tytułowy, jeden z najbardziej znanych utworów grupy, potem „Black Forrest” i jazzowy „Blind Concert”, w mniejszym stopniu „Marcos”, reszta jeszcze mniej. Chociaż niesamowite „Sighs” to jeden z mocniejszych fragmentów „Suspirii”. A upiorny walczyk finałowy „Death Valzer” to też nie kwit na węgiel.
Mimo wszelkich zastrzeżeń płyta jest znakomita. Ciekawe, czy film też jest taki dobry. Muszę sprawdzić. A ponieważ jeszcze tego nie znam, to zaraz Kolega Magister Tarkus wytknie mi mój zatrważający analfabetyzm filmowy. A może nie wytknie? Ma teraz poważniejsze sprawy na głowie. Żeni się chłopak za tydzień. Serdeczne życzenia. Tylko czego mi się o tym przypomniało przy okazji horroru? Czasami skojarzenia chodzą dziwnymi ścieżkami…
Dla zainteresowanych – 23 października Goblin zagra w Polsce – w Krakowie, na festiwalu Unsound.