Dziwny zespół to całe Pain of Salvation. Niby wtłoczeni w progmetalową szufladkę. Prawie, jak progmetal, ale jak wiadomo…Nie, stop! Wróć!
Ciężko jest przeciętnemu człowiekowi i konsumentowi płyt zrozumieć Daniela Gildenlöwa (zwanego pieszczotliwie Boskim). Szaleniec czy poeta? Filozof czy grafoman? Muzyk czy performer i aktor? Geniusz czy szarlatan? Pytania bez rozstrzygnięcia i wiążącej odpowiedzi. Co osoba, to inna interpretacja. Stąd też chyba cała twórczość Boskiego jest rozumiana rozmaicie. I chyba dobrze. Podoba mi się ta polaryzacja poglądów. Od podejścia „niemalże na klęczkach”, poprzez zainteresowanie i docenienie, aż po totalne zniesmaczenie i niezrozumienie. Fajnie...
Album BE z 2004 roku – podzielił fanów zespołu, jak i pozostałych zwolenników tzw. rocka progresywnego. A to wylewano wiadro pomyj, a to wzdychano pod niebiosa. Pisząca te słowa po kilku latach dojrzała do odczytania BE na nowo. Przedarłam się przez przypisy, odnośniki, komentarze Boskiego (sporo tego): filozofia, nauki przyrodnicze, literatura, malarstwo, symbolika, ikonografia i Da Vinci Code. Cóż...mam skłonność do oczytanych, przystojnych chłopaków po 30-tce. Mrrr....
W 2005 roku wytwórnia InsideOut dała zespołowi zielone światło na wydanie, co by tu nie powiedzieć kolejnej z fanaberii Boskiego – koncertu na DVD. I nie byłoby w tym nic dziwnego (przecież każdy szanujący się zespół wydaje DVD), gdyby nie fakt, że ta oryginalna produkcja sceniczna po prostu przebija produkty konkurencji.
Miejsce akcji: Eskilstuna (Lokomotivet)
Wykonawcy: Pain Of Salvation & Orchestra of Eternity
Publiczność: gimnazjaliści + nauczyciele. Tak, mili Państwo – materiał zarejestrowany na potrzeby DVD został nagrany w obecności uczniów szkół z Eskilstuny. Ciekawostka, prawda? Materiał z BE grany był dwa razy w ciągu wieczora, przez 7 dni. Dwa ostatnie koncerty zostały zarejestrowane.
To bardzo teatralne szoł z ciekawym montażem, momentami w slow motion, efektami, filmami, przebierankami, symboliką koloru. Daniel kilkukrotnie zmienia odzież wierzchnią: a to pojawia się ubrany w długą, białą powłóczystą szatę, stylowy garnitur, skórzany płaszcz etc. Reszta zespołu i rzecz jasna orkiestra również się dostosowali. Makijaże i stroje miały symbolizować 4 żywioły: wodę, powietrze, ogień, ziemię.* Co do wartości estetycznej strojów i makijażu, cóż de gustibus...Ciekawie została również zaaranżowana przestrzeń sceny (basen z wodą, do którego co jakiś czas wstępował Daniel) oraz światła (w przeważającej ilości niebieskie – podkreślające mistyczność wydarzenia).
Od pierwszych słów:
I Am...
I Am...
I Am...
do ostatnich:
You might hear the only answer:
BE!
BE!
BE!
siedziałam urzeczona i co by tu powiedzieć zafascynowana.
Wracając do materiału muzycznego. Zmiany w stosunku do studyjnej wersji BE – niewielkie, ale zawsze. Sceniczna prezentacja materiału z BE jest nieco krótsza w porównaniu z wersją studyjną. Brzmi to wszystko znakomicie, bardzo dobrze. Cały zespół gra bez zarzutu. Wiele ciepłych słów można powiedzieć także o członkach Orchestra of Eternity. Jakaś niesamowita symbioza panuje miedzy muzykami POS a orkiestrą. Materiał piekielnie trudny i skomplikowany zagrany został przez OoE porywająco. Należy zwrócić jeszcze uwagę, że muzykom obydwu formacji nie towarzyszy dyrygent, a w takim przypadku „ryzyko wpadki” jest spore. Orkiestracje są moim zdaniem lepsze, niż na studyjnej wersji dzieła i to właśnie dzięki nim, niektóre utwory zabrzmiały znacznie lepiej niż w oryginale. Pluvius Aestivus w koncertowej wersji jest tak subtelny i piękny, że aż ciarki przechodzą. Fredrik Hermansson to znakomity pianista i kompozytor. Podobnie jak Lilium Cruentus z cudowną partią graną na oboju. A opus magnum dzieła są zdecydowanie Iter Impius (cudowne solo na wiolonczeli - łzy w oczach) i Martius/Nauticus II – które zagrane zostały w sposób mistrzowski. Czapki z głów. Co może dziwić, wg mnie Dea Pecuniae wypadła nieco bezbarwnie w tym zestawieniu. Za to Diffidentia – znakomicie. Zresztą, jak to w przypadku concept albumów bywa – należy ich słuchać w całości. Skojarzenia? Na pewno z The Song Remains The Same Led Zeppelin. Podobny ładunek emocji i pomysł . Znakomicie się to ogląda i szkoda, że koncert trwa tylko godzinę. Ale zawsze można wrócić do koncertu i obejrzeć następny raz. I kolejny. I raz jeszcze....
Muzycznie i koncepcyjnie: majstersztyk. Można Boskiego lubić bądź nie, ale moim zdaniem z tą nietypową sceniczną produkcją powinien zapoznać się każdy, nawet ten, kto PoS notorycznie nie cierpi i nie lubi fanów zespołu (a znamy kilku, prawda?)
Zasadnicza część DVD za nami. Pozostały jeszcze dodatki. Uff – sporo tego. Znakomite fotografie zespołu autorstwa Larsa Ardarve.Mamy jeszcze dodatkowo komentarz odautorski (Daniel & Johan Hallgren), zabawny wątek poszukiwania treści satanistycznych w BE (Religious Fanatic Track), filmiki, ukryte menu, automatyczną sekretarkę pana boga i co tam chcecie.
Ale to jeszcze nie koniec. Dodatkowo do dysku DVD dołożona została wersja CD z prezentowanym materiałem. Kto nie lubi oglądać obrazków, zawsze może posłuchać.
Znakomite wydawnictwo: słownie dziewiątka.
* Spośród czterech żywiołów ogień i powietrze to aktywne zasady męskie, a ziemia i woda to pasywne zasady żeńskie. Z czterema żywiołami kojarzone są cztery fazy życia człowieka: dzieciństwo, młodość, wiek dojrzały, starość.
PS. Jeśli ktoś będzie urażony recenzją cóż , trudno.