ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Sigur Rós ─ Agaetis Byrjun w serwisie ArtRock.pl

Sigur Rós — Agaetis Byrjun

 
wydawnictwo: FatCat Records 2000
 
1. Intro (1:36)
2. Svefn-G-Englar (10:04)/ 3. Starálfur (6:46)
4. Flugufrelsarinn (7:48)/ 5. Ný Batterí (8:10)
6. Hjartaõ Hamast (Bamm Bamm Bamm) (7:10)/ 7. Viõrar Vel Til Loftárasa (10:17)
8. Olsen Olsen (8:03)
9. Ágaetis Byrjun (7:55)/ 10. Avalon (4:02)
 
Całkowity czas: 71:51
skład:
Jón þor (Jónsi) Birgisson - wokal, gitara/ Georg (Goggi) Holm - bas/ Kjartan (Kjarri) Sveinsson - klawisze/ Agust Aevar Gunnarsson - bębny
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,3
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,1
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,6
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,7
Arcydzieło.
,97

Łącznie 116, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
03.02.2007
(Recenzent)

Sigur Rós — Agaetis Byrjun

Ciekaw jestem co ma symbolizować nienarodzony jeszcze aniołek z okładki… Może to, że oto rodzi się anielska muzyka…? (To na pewno aniołek, a nie demon? Demony też mogą mieć skrzydła – przyp. redakcji)

W muzycznym świecie końca XX i początku XXI wieku ciężko o muzykę pomysłową, mogącą zaskoczyć słuchacza i dać mu skosztować czegoś nowego. Coraz trudniej już nawet o dobrą mieszankę stylów, bądź sensowne zapożyczenia. Wydawać się może, że wszystko już zostało wymyślone, zagrane i można to już tylko powtórzyć, przetworzyć. Na tą pustynię braku pomysłów ląduje mały aniołek. Aniołek ten zwie się Sigur Rós i obdarowuje nas swoim drugim dziełem.

Pierwszy raz spotkałem się z tą płytą latem ubiegłego roku. Z zewnątrz wyglądało skromnie – tylko wspomniany aniołek na fioletowym tle. Książeczka równie skromna, ale piękna. Tradycyjnie nalałem szklaneczkę pasteryzowanego mleka i odpaliłem. Już samo „Intro” brzmiało obiecująco i dawało do zrozumienia, że to coś innego…

„Olsen Olsen” śpiewane jest w zmyślonym języku zwanym „hopelandish”*. Moim zdaniem jest to doskonały, stylistyczny zabieg, gdyż pozwala nam jeszcze bardziej puścić wodze fantazji, kompletnie zatonąć w muzyce i interpretować ją jak tylko chcemy. Na wyobraźnię wpływa też głos – ciepły, śpiewający z uczuciem, że aż serce rozgrzewa. Ma się wrażenie, jakby Jónsi Birgisson stał parę metrów od nas.

O muzyce, a przecież ona jest tu najważniejsza, można powiedzieć jeszcze więcej. Ona nie rozgrzewa, tylko rozpala, jednocześnie relaksując. Przyjemne dźwięki, klimat nie budowany, tylko obecny od samego początku, półtoraminutowego „Intra”, które płynnie przechodzi w „Svefn-G-Englar” – zdecydowanie najlepszy moment albumu. Po prostu elektryzuje. Symfoniczność, niesamowity efekt otrzymany przez granie na gitarze smyczkiem, przyspieszające tętno wokalizy. Mógłbym pisać o tym jeszcze wiele, lecz jak można pisać o czymś nie do opisania? To trzeba usłyszeć, tylko ostrzegam – UZALEŻNIA! Nie mam niestety pojęcia o co im chodziło w końcówce tego cudeńka, w każdym razie takie „bum bum” kompletnie nie pasuje do niczego (najwyżej do czarnego BMW:-) ). Na szczęście szybko o tym zapominamy, gdyż rozpoczyna się bajeczne „Staralfur”. Spokojne i rozmarzone. Do opisania? Gdzie tam!

Każdy kolejny utwór nie daje zgasić ognia, który zapłonął wraz z pierwszymi dźwiękami. Wszystkie są jak wiatr - rozprzestrzeniają, rozgrzewają płomienie, aż w końcu ogarniają nas całych. Osobiście płonę już przy drugim kawałku . Symfoniczny rozmach (wspomniany przez Krisa w recenzji „( )”), perkusja w „Ný Batterí”, dźwięki na początku „Olsen Olsen”. Elektronika, przeróżne, śliczne dźwięki - wszystko to nie pozwala ani na chwilę oderwać ucha i nie polecam słuchania tego w zatłoczonych miejscach, w celu odcięcia się od tej całej zlewki bezsensownych dźwięków, krzyków, pisków. Spokojny wieczorek i nie myślenie co będzie jutro mile widziane.
Na koniec, jak już to 70 minut dobiegło końca i najwidoczniej odrodziłem się z pozostałych po mnie popiołów, wewnętrzny głos powiedział mi: „Jeszcze raz!”. I zacząłem słuchać od nowa. Tamtego wieczoru (a raczej nocy:-) ) przesłuchałem to dobre trzy razy, a i tak było mi ciężko okiełznać i pojąć to wszystko. Szczerze mówiąc do dzisiaj z tym u mnie kiepsko (hehe) i za każdym razem usłyszę coś nowego.

Inne, późniejsze dzieła Sigur Rósa działają na mnie podobnie, ale już nie tak silnie. Dla mnie „Ágætis Byrjun” to zdecydowanie najlepsza płyta Sigur Rós. Nie ma rady – mus dać 10 gwiazdek.

Jeżeli anioły są równie piękne, jak „Ágætis Byrjun”, to chcę iść do nieba…


*) hopelandish – neologizm utworzony od ang. „outlandish”, czyli „dziwaczny” w negatywnym sensie; „hope” zamiast” out” nadaje temu pozytywny wydźwięk;

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.