Ani słowa. Żadnej informacji. Owszem, zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić, ale człowiek ułomnym jest stworzeniem i zawsze będzie się domagał informacji. A to instrumentów, a to nazwisk muzyków, a to rozmiarów buta. Co dociekliwsi pewnie skupią się na kolorze oczu, wizerunku ostatnich znajomych czy jeszcze innej bzdurze. A tu – zima. I co się gorączkuję, przecież recenzowane dzieło Sigur Ros zwie się Untitled.
I w takich okolicznościach przyrody człowiek siada do klawiatury nad płytką Sigur Ros, popija kawę i … nic się nie dzieje!
Dobrze, zatem najpierw to, co wiemy. To jest (dość zgrabnie wydany) singiel. Zgrabnie wydany. Przyzwoity digipack jakoś tak łatwiej uzasadnia wydatek kolejnych kilkudziesięciu złotych. No, niby w promocji można taniej. Niby. Co się zaś tyczy muzyki, to osiemnaście minut – składających się nań 4 nagrań w żaden sposób nie można zaliczyć do nowej muzyki. Tym bardziej, że zaczyna się od nagrania dobrze znanego. Od jednej z części słynnej płyty ( ).
I jaka jest ta muzyka? Jak cisza wieczorem, gdy za oknem zachodzi słońce, a nie dochodzi do nas żaden najdrobniejszy nawet szmer miejskiego hałasu. Ani jeden zgrzyt cywilizacji. To inny świat. Ani domów z betonu, ani zawiści sąsiadów. Warczących samochodów czy innego paskudztwa.
Ta muzyka nie jest piękna. Raczej trudno ją bowiem zdefiniować jednym słowem. Ta muzyka to poranna rosa przytulona do pajęczyn rozciągniętych na trawie. To piasek, wymywany cierpliwie przez fale spod stóp na plaży. To widok górskiej doliny, tak nagle wyłaniającej się nam zza chmur. Pocałunek alternatywnej rzeczywistości, w której zawsze chcieliśmy żyć.
A teraz DVD.
Płytą drugą jest zapis dotychczasowych teledysków Sigur Rós. Trzy klipy.
"Svefn-G-Englar" – no cóż, wśród zielonych łąk i białych tiulowych zasłon tańczą anioły z "The Perlan Theatre Group". To słynny w Islandii zespół aktorów z Zespołem Downa.
"Vidrar vel til loftárása" oto historia przyjaźni, ciekawości, czy wręcz fascynacji, drugą osobą. A jednocześnie opowieść o niezrozumieniu, nienawiści i wściekłości, Muzycznie bliziutko gitary Davida Gilmoura z dawnych, dobrych lat.
"Untitled #1" – Mam syna. Codziennie rano zostawiam go przed wejście do szkoły. I cały dzień truchleję, gdy czasami nie odbiera telefonu. Czy taka będzie cała moja wizja przyszłości? Obrazowo jest tak bardzo niesamowicie, że aż strach to opisywać.
Taki jest Sigur Ros. Szczerze polecam.
ps. jedyna ‘wada’ – troszkę bardziej mogli się przyłożyć do realizacji dźwięku na DVD. Jakiś dts by się przydał. A tak, zwykłe stereo. No też fajnie, ale…