The Grass is always greener on the other side, głosi jedno z angielskich przysłów. Coś w tym jest, że bardzo często żałujemy, że nie możemy być w danej chwili w zupełnie innym miejscu niż to, w którym przebywamy. A przecież gdzieś tam, daleko może znajdować się nasz zakątek na ziemi, punkt szczęścia, spokoju i wytchnienia – gdzie tak jak we floydowskim High Hopes - trawa jest zieleńsza, światło jaśniejsze a smak ma więcej słodyczy.

Czyżby wewnętrzne przekonanie, że to co najlepsze czeka na nas gdzieś indziej skłaniało ludzi do podróży i wyjazdów? W sercu każdego emigranta żarzy się pewnie nadzieja, że prędzej czy później znajdzie dom. Dom, w którym osiądzie na stałe. Tylko czy aby znaleźć własny kąt koniecznie trzeba przemierzać morza i oceany? Może wystarczy podróż wgłąb siebie? A może obie te wędrówki powinny odbyć się razem?

Właśnie ta trzecia ewentualność dotyczy młodej dziewczyny będącej bohaterką koncepcyjnego albumu Home, nagranego przez brytyjski zespół Magenta. Fabuła krążka rozgrywa się w latach siedemdziesiątych. Właśnie wtedy bohaterka decyduje się wyruszyć z Liverpoolu do USA, aby "odnaleźć siebie”.

Have to run, to get away
To start again, to leave all this today
Looking out at a great big world
A whole new life
Far away

Na Home, Magenta tylko nieznacznie zmienia kierunek obrany na poprzednich krążkach. Jest bardziej „piosenkowo”, kompozycje są nieco krótsze, co w żaden sposób nie wpływa jednak na spójność krążka. Dla zwolenikków bardziej rozbudowanych form, Brytyjczycy przygotowali zresztą dodatkową płytę: New York Suite. Na niej kompozycje są, najprościej mówiąć bardziej „progresywne”, pod względem treściowym zaś krążek ten kontynuuje wątki podjęte na "albumie zasadniczym”.

Home zawiera też wpływy muzyki folk, pop, a nawet soul. Wciąż jest to jednak Magenta szeroko i twórczo czerpiąca ze spuścizny Yes, Genesis, Pink Floyd czy też (a może przede wszystkim) Camel. Nawiązanie do tej ostatniej formacji odbywa się zresztą nie tylko w warstwie muzycznej, ale i tekstowej. W końcu motyw podróży obecny był na nagranych przez A. Latimera i spółkę: Dust And Dreams czy też Harbour Of Tears.

To bardzo nastrojowy krążek. Nostalgia obecna jest niemal w każdej nucie. Taką atmosferę albumu zapowiada zresztą nawet utrzymana w szarej tonacji okładka. Te elementy, uzupełnione o ujmujący wokal Christiny tworzą piękną, zapadającą w pamięć całość.

Jest na Home kilka perełek wartych sczególnego polecenia. Pierwsza z nich to nastrojowe Moving On z pięknym refrenem i solówkami: najpierw gitarową, a później znakomitą saksofonową. Do tego delikatny wokal Christiny… naprawdę nie trzeba nic więcej. Troszkę mocniejszym i mroczniejszym, ale równie znakomitym utworem jest Deamons. Tu, na pierwszym planie znakomita, "latimerowska” gra gitary. I jeszcze trzecia perełka: The Visionary utrzymane w podobnych nastrojach co Deamons.

Home to bardzo udana płyta. 15 utworów tworzy niezwykle spójną, płynnie skomponowaną calość a jednocześnie wiele z nich znakomicie broni się jako wyselekcjonowane kompozycje. Mnóstwo pięknych melodii, bogactwo uczuć, garść zadumy, szczypta przebojowości: po prostu, od początku do końca, bardzo dobry album, którego nie powinno się ominąć w trakcie muzycznych poszukiwań.

Homeward the journey’s end
Visions of the past
Can I make it last – living
Take me there
Homeward the journey’s end

P.S.
Recenzowany album Magenty nosi tytuł Home, tak samo jak ostatni krążek The Gathering. W dodatku opublikowane przez Magentę DVD nazywa się nie inaczej tylko… The Gathering. Przypadek? Pewnie tak, ale może warto uczcić to jakimś wspólnym występem w Polsce? ;-)