Rzecz będzie o tym co lubię najbardziej. O klasyce rocka progresywnego, nawet jeśli nikt o tym zespole obecnie tak nie myśli. Mówisz dziś Supertramp i … pada odpowiedź „nigdy nie słyszałem”. No, albo ktoś wybiera zestaw drugi i mówi: „…a tak, jasne, Breakfast In America, tak, taak, słyszałem, fajny kawałek”. Ostatecznie, możesz sobie również trafić na rozmówcę, co powie: „…ooo, super, Fool’s Overture, ciekawie potraktowany temat…”
Many is the time that a dream has gone wrong
When you`re with me […]
Please forgive me, but the truth is my friend
And the world isn`t quite as I thought it to be
Oh no, I wish I were back home again
No, nie wiem, czytelniku, do jakiej grupy się zaliczasz. To w sumie nieważne, bo wybór odpowiedzi z pierwszego akapitu nie był zupełny, a w tej recenzji rzecz będzie o wydanym w 1970 roku, pierwszym albumie zespołu Supertramp (o tytule mało odkrywczym, ale nie czepiajmy się szczegółów). Początki powstania tej grupy są dość oryginalne – pomysłodawcą, jak niesie wieść – powołania zespołu był holenderski milioner, który wręcz finansował pierwsze lata działalności Supertramp. To raczej rzadkość w świecie muzyki rockowej, a co za tym idzie sama ta historia wystarcza, by zwrócić baczną uwagę na Ricka Davisa i kolegów.
Why sing a lonely song
The whole world knows that love goes wrong
Why bruise a heart that isn`t broken
It isn`t broken. It can be broken
Pierwsza płyta, wydana w znakomitym dla muzyki roku 1970 niesie nieprawdopodobny ładunek ekspresji. Znajdziecie tu bowiem i rhythm`n bluesowe kawałki (It`s A Long Road) jak i urokliwe ballady, oparte na brzmieniu akustycznych gitar, prawie kalifornijskich popisach wokalistów itd. (Words Unspoken).
I ain`t got too much money, I ain`t got too much sense
Long ago I had a dream but that`s no recompense
My father was a blind man, my brother was a fool
My mother told me "God is love"
But hatred makes the rules
Piękna Maybe I`m A Beggar nie jestem wam w stanie opisać. Nie mam dość siły, by zmierzyć się ze śpiewem Richarda Davisa (może deklamacją raczej) a później lamentem Rogera Hodgsona. To po prostu piękno w czystej postaci. Jeden z tych utworów, które po usłyszeniu pozostają z nami do końca życia.
Home Again może zaś stanowić (a może stanowił, któż to teraz odgadnie) pierwowzór do jednego z piękniejszych motywów muzycznych na słynnej płycie „666” Aphrodite`s Child. I choć w sumie nie sądzę, aby tak rzeczywiście było, to i tak nie mam wątpliwości, że to przepiękne nagranie. Aż żal, że trwa ciut więcej niż minutkę.
Tak, Supertramp. Grupa stworzona, bo pewien gość z kasą miał gest. Ich historia się wówczas dopiero zaczynała. Pierwsza płyta, zupełnie zdaje się niesprecyzowane plany, co robić i jaką muzykę grać później. I ta pierwsza płyta, nacechowana melancholią przyniesioną w nietkniętym stanie z czasów hippie. Tyleż emocji, co niesie ten debiut, odnaleźć można moim zdaniem wyłącznie na płytach zespołów, które zaczynały w tym samym okresie, bądź w tym samym roku debiutowały.
I blisko tu do King Crimson. Blisko do Moody Blues. Kłania się Genesis. Caravan też. I te setki zespołów, o których nikt już dziś nie pamięta. Oprócz takich napaleńców, jak my.
Posłuchajcie, gorąco zachęcam.