„Zaprzepaszczone Siły Wielkiej Armii Świętych Znaków”, to drugi krążek w dorobku łódzkiej Comy, i zarazem kolejna perełka rodzimego rocka. Zespół zachował swój charakterystyczny styl, jednocześnie wprowadzając kilka innowacji. Tym razem fenomenalny bas Matuszaka został na drugim planie, a na przód wybijają się gitary. Znacznie mniej jest tu odważnych wycieczek stylistycznych, znanych z „Pierwszego Wyjścia Z Mroku”. Coma postawiła bardziej na rockowe mięcho, rodem z grunge’owego poletka. Co prawda w materii ostrego łojenia poruszają się po mocno wydeptanych ścieżkach, ale robią to z gracją. Nie ma też aż tylu spokojnych momentów, co na „Pierwszym...”, lecz solidna ballada tytułowa (ponad 14 minut poruszającego grania aranżowanych przez pół roku) rekompensuje ten niedosyt. Warto również wspomnieć o utworze „Schizofrenia”, który brzmi dokładnie tak, jak wskazuje tytuł. Psychoza, szał i niemal klimat grozy, wsparte aktorskim talentem Roguckiego i wstrząsającym tekstem, dają jeden z najciekawszych utworów w dorobku Comy. Jednocześnie ten utwór jest apogeum obłędu, jaki snuje się wraz z nicią konceptu przez cały album...

To właśnie teksty są solą tego krążka, bezkompromisowe, drążące bardziej tematy socjalne, zahaczające o egzystencjalizm. Jest tu sporo intrygujących wersów, które jak to w przypadku Comy, jednych zachwycą, innym odbiorą apetyt. Jednak Roguc to niekwestionowany bard, wywołuje emocje i nie można pozostać obojętnym wobec jego specyficznego feelingu poetyckiego. Potrafi proste sprawy ubrać w poruszające metafory, wie jak zaintrygować słuchacza. Udowadnia to chociażby w okraszonej „bombową” pointą „Wojnie”, nieco kaznodziejskim „Nie Ma Joozka”, czy rozpaczliwym „Listopadzie”. Sporo też eksperymentuje wokalnie, o czym wspominał mi podczas niedawnego wywiadu. Zapowiadał, że na nowym krążku poszuka nowych rozwiązań, a jak powiedział, tak zrobił...

„Zaprzepaszczone..” to płyta pełna muzycznych odjazdów i śmiałych posunięć lirycznych, bardziej świadoma i stanowcza, idąca w stronę progresywnego rocka. Zespół wypiął się na mainstream, choć porywających melodii na tym krążku nie brakuje. Artystyczna wartość tej płyty jest ogromna, choć może trudniejsza w odbiorze, trzeba kilku sesji, by pojąć meritum kompozycji. Nie warto konfrontować poprzedniego krążka z „Pierwszym..”, gdyż są to twory o całkowicie różnych aurach i ekspresji. Oba są jednak esencją artyzmu Comy i już zapisały się złotymi nutami w historii polskiej muzyki...