ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Jethro Tull ─ Aqualung w serwisie ArtRock.pl

Jethro Tull — Aqualung

 
wydawnictwo: Chrysalis Records 1971
dystrybucja: EMI Music Poland
 
Aqualung: 1. Aqualung (I.Anderson, J.Anderson [06:31]
2. Cross-Eyed Mary (Anderson)[04:08]
3. Cheap Day Return (Anderson) [01:22]
4. Mother Goose (Anderson) [03:51]
5. Wond’ring Aloud (Anderson) [01:53]
6. Up To Me (Anderson) [03:15]
My God: 7. My God (Anderson) [07:09]
8. Hymn 43 (Anderson) [03:16]
9. Slipstream (Anderson) [01:12]
10. Locomotive Breath (Anderson) [4:22]
11. Wind Up (Anderson) [06:01]
 
Całkowity czas: 42:56
skład:
Ian Anderson – Flute, Acoustic Guitar, Vocals. Clive Bunker – A Thousand Drums and Percussion. Martin Barre – Electric Guitar, Descant Recorder. John Evan – Piano, Organ, Mellotron. Jeffrey Hammond-Hammond – Bass Guitar, Alto Recorder, Odd Voices. Orchestral arrangements by David Palmer.
And

Orchestra aranged and conducted by David Palmer
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,3
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,8
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,20
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,45
Arcydzieło.
,172

Łącznie 250, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
30.08.2006
(Recenzent)

Jethro Tull — Aqualung

Dawno, dawno temu, mianowicie w 1987 roku, obyło się pierwsze w dziejach Grammy, wręczenie tej nagrody w kategorii „Najlepszy zespół metalowy”. I tym historycznym zwycięzcą zostało ... Jethro Tull. Pozostawiając w pobitym polu min. Metallikę, świeżo po „Master of Puppets” ! Dwudziestominutowy gwizd „uczcił” taką decyzję jury. Ponoć najbardziej zaskoczeni byli sami muzycy Jethro Tull. A sam Anderson skwitował to tak: - „No cóż. Dali, to wzięliśmy...”. Złośliwcy twierdzili, że zespół dostał tą nagrodę, ze względu na metalowe riffy w tytułowym utworze z płyty „Aqualung”. Co prawda kilkanaście lat wcześniejszej, niż samo rozdanie nagród, ale coś komuś z jurorów się przypomniało... i tak już zostało. :). Bez wątpliwości, żadnych zresztą, Grammy dla Jethro Tull należało się jak psu buda, ale w takich okolicznościach... Czegoś takiego nawet Anderson, znany z nieco chorego poczucia humoru, kpiarz i przechera, nie wymyśliłby.

Dudu-dudu-du-duu – najsłynniejszy riff gitarowy w historii Jethro Tull, z ich najsłynniejszej płyty. Powód , że Jethro dostali metalowe Grammy :).

„Siedzi na ławce w parku, gapi się obleśnie na małe dziewczynki, gil mu zwisa z nosa, lepkie paluchy wyciera w brudne łachy” – nie ma to jak zachęcająco przedstawić słuchaczom głównego bohatera. Coś ten obszczymur z okładki bardzo podobny do Andersona. I ten dziwnie znajomy płaszczyk.

Po nagraniu trzech pierwszych płyt zespół miał już swój charakterystyczny, rozpoznawalny styl i ugruntowaną pozycje na rynku muzycznym. „Benefit” zdradzał już jednak pewne oznaki wyczerpywania się tej formuły grania. Co prawda rozpoczynające obie strony (winyla) „With You There to Help Me” i „To Cry You A Song” to jedne z moich ulubionych utworów zespołu, to im dalej , tym gorzej. Chyba Anderson też był podobnego zdania, bo w zespole doszło do małej rewolucji muzycznej. Po raz pierwszy na pełny etat przyjęto muzyka grającego na instrumentach klawiszowych – Johna Evana, starego znajomego Andersona i Barre’a jeszcze z czasów wspólnego grania w John Evan Band. I co jeszcze ważniejsze - na liście płac po raz pierwszy pojawił się David Palmer, którego uczyniono odpowiedzialnym za aranżacje orkiestrowe – zupełne novum! Jak widać zmiany zapowiadały się spore. I takie były – Jethro Tull złagodziło brzmienie, aranże stały się znacznie bogatsze, wyrafinowane, dużą role zaczęły odgrywać instrumenty klawiszowe (kosztem gitary) i orkiestra. Zespół nie tylko zaczął brzmieć inaczej, ale przede wszystkim LEPIEJ. Różnica miedzy „Benefit” i „Aqualung” jest kolosalna – jak przeskok z podstawówki na studia doktoranckie. Cóż nie da się ukryć, że poprzednie płyty miały raczej garażowe brzmienie. („No to co, że brzmi tanio? A jak miało brzmieć za kilkaset funtów?" – Ian Anderson o „This Was”) . I właśnie „Aqualung” to jest po raz pierwszy takie Jethro Tull, które wszyscy kojarzą z Jethro Tull. Muzycznie album jest bardzo zróżnicowany, a utwór tytułowy wcale nie jest specjalnie reprezentatywny dla całości. Podobnych jest może jeszcze dwa – „Zezowata Maryśka” i „Oddech Lokomotywy”, może jeszcze „Wind up” jak się rozpędzi i „Up to Me”. Ale w tym ostatnim to głównie Anderson się wydziera, a akompaniament jest akustyczny. Jak zresztą większość pierwszej strony/ części płyty i „Sleepstream” z drugiej (dodatkowo z sekcją smyczków)

„Aqualung” rozpoczął złote lata w historii zespołu , zarówno pod względem artystycznym i komercyjnym. Rok później ukazała się dwuczęściowa suita (ograniczenia nośnika) „Thick As A Brick” (a może „Thick As A Prick”? :) ). Do dzisiaj nie ma zgodności wśród fanów , która płyta jest lepsza. Obie są fenomenalne, ale na „Thick As A Brick”... ale to już inna historia, zupełnie innej płyty. Natomiast fani są raczej zgodni, że „Passion Play” jest po prostu przeraźliwie nudna. Na szczęście to jedyna większa wpadka zespołu. Większa, bo mniejsze, a raczej małe się zdarzały, np. płyta "Too Old to Rock And Roll Too Young to Die” jest momentami nieco nierówna. I tyle. Chyba , żeby za wpadkę (ale za to koszmarną) uznać grzech zaniechania. Chodzi o wydane na początku lat 90-tych tzw. „Chateau D’isaster Tapes” (jedna z płyt zestawu „Nightcap”), czyli sesję nagraniową z Francji, którą zespół uznał za nieudaną i zadołował na dwadzieścia lat. Obecnie panuje powszechne przekonanie, że zadołowano arcydzieło.

Zespół działał aktywnie przez całą dekadę na zasadzie „co rok – prorok” i regularnie raz do roku ukazywało się coś nowego, nie licząc składanek i albumów koncertowych (dokładnie jednego – „Bursting Out”). Z następnych, na pewno jeszcze „Minstrel in The Gallery” i „Songs from The Wood” to płyty wybitne, a reszta trzyma równy, bardzo wysoki poziom. I byłoby tak ślicznie i pięknie, ale jakiś bies Andersona pokusił, żeby namieszać. W jaki sposób jego pierwszy solowy album stał się kolejnym grupy, tego nawet najstarsi górale na Podkarpaciu nie wiedzą. I sam główny zainteresowany pewnie też, bo tłumaczy się wyjątkowo mętnie. W każdym razie Anderson rozpędził najlepszy skład Jethro Tull, żeby nagrać najgorszą płytę w historii zespołu - „A” („Under Wraps” lepszy, przynajmniej jest tam jakiś pomysł). Jedynym faktem wartym odnotowania, odnośnie tego krążka jest obecność w składzie Eddiego Jobsona, świeżo po rozwodzie z Wettonem . Obecnie zremasterowana wersja „A” dostępna jest z bonusowym DVD „Sleepstream” i tylko dlatego można to mieć.

W roku 1996 z okazji dwudziestopięciolecia ukazania się „Aqualunga” wydano poszerzoną i bardzo dobrze zremasterowana wersję jubileuszową. Taką posiadam i taką polecam .

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.