Ostatnio z powodu wydania najnowszej płyty The Flower Kings rozgorzała na jednym z forów naszej strony dość żywa dyskusja na temat tego zespołu w ogóle i jego miejsca na współczesnej prog-rockowej scenie. Część dyskutantów twierdziła, że TFK to obecnie jeden z najważniejszych zespołów prog-rockowych, a inni , że może bez przesady, żeby tak honorować tak mierny zespół.
Co ciekawe obie strony maja rację – TFK to już zespół instytucja, powoli wyrastający na klasyka współczesnego prog-rocka. A z drugiej strony, czasy są na tyle badziewiaste, że nawet ten jedynie poprawny szwedzki zespół może za takiego klasyka robić.
Osobiście darzę TFK sporą sympatią, już od dobrych kilku lat, od kiedy pod koniec lat 90-tych trafił do mnie składak „Scanning The Greenhouse”. I od razu przypadły mi do gusty te barokowe, nawet jak na prog-rock, kompozycje, pięknie zaaranżowane, melodyjne, rozmarzone i romantyczne. Od tego czasu na mojej półce zgromadziło się sporo płyt tego zespołu – większość studyjnych i trochę koncertowych. Też uważam, że „Stardust We Are” to najlepsze dokonanie w ich karierze. Nie dam też powiedzieć złego słowa na koncertowe „Alive on Planet Earth” i „Meet The Flower Kings”.
Dwie ostatnie płyty nie podobały mi się . Uważam, że są po prostu nudne. Cudów po najnowszej płycie „Paradox Hotel” też się nie spodziewałem. Wiadomość o tym, że się ukazuje nie wywołała na mojej twarzy rumieńców z emocji, ale to , że to dzieło dwupłytowe wzbudziła we mnie spory niepokój. Ujj, dużo, a pamiętając poziom ostatnich dokonań Stolta i spółki, z miejsca mnie to lekko zniechęciło do bliższego zapoznania się z zawartością obu krążków. Obawy były raczej uzasadnione, bo i tym razem nie mamy do czynienia z wielkim dziełem. Jest to na granicy przyzwoitości i przeciętności – czyli momentami jest przyzwoicie, a momentami przeciętnie. Ale są wyjątki – dokładnie jeden – na poszczucie słuchacza na początku pierwszej płyty jest dwudziestominutowa suita „Monsters & Men”. Chyba najdłuższy na płycie i na pewno najlepszy – ciekawe melodie, ciekawe pomysły (fajne pseudo-klasyczne fragmenty w środkowej części) poszczególne tematy płynnie przechodzą jeden w drugi i nie jest to chaotyczne. Na tym , można powiedzieć, wielka sztuka na tej płycie się kończy. Z pierwszej płyty można wyróżnić jeszcze „Selfcomsuming Fire” i ewentualnie „Bavarian Skies”. Jest kilka delikatnych , wyciszonych miniatur, jak na przykład „Mommy Leave The Light on”, ale pozbawione bardziej wpadających w ucho melodii są li tylko zapychaczami. Z drugą płytą nie jest wcale lepiej. Pierwszy utwór na którym ucho można zaczepić to dopiero „Live Will Kill You”. Tytułowy „Paradox Hotel” wyróżnia się tym, że jak na The Flower Kings jest bardzo nietypowy, przypomina dokonania amerykańskich hard-rockowców. Ładny jest kończący płytę „Blue Planet”. I po tych prawie 140 minutach , można odetchnąć z ulgą, że to już koniec.
Czy koniecznie trzeba wszystkie utwory z sesji pakować na płytę, nie można zrobić jakiejś selekcji? Wyrzucić z tych 140 minut jakieś 60 procent. I byłoby lepiej.