"Fate of Nation", "No Quarter", "Walking The Clacksdale", "Dreamland", "Mighty ReArranger" - rachunek sumienia Roberta P. za ostatnie 12 lat. Dość pokaźny. Aktywność godna podziwu , biorąc pod uwagę staż sceniczny artysty. Godne podziwu jest też to, że wszystkie wymienione wcześniej płyty prezentują naprawdę wysoki poziom - i te całkiem solowe, i te nagrane wspólnie z Jimmim Page’em.
Pierwsza moja refleksja po wysłuchaniu najnowszego krążka Roberta Planta - Tak mogłoby grać teraz Led Zeppelin. Wiem , że to brzmi trochę od czapy, ale coś takiego od razu zaczęło mi chodzić po głowie i jakoś nie chce się odczepić. Z "Trójką" to ma najwięcej wspólnego - sporo akustycznych brzmień, nieco folkowy klimat całości, do tego obowiązkowe motywy orientalne ("Dancing in Heaven", "Somebody Knocking") , ale momentami rockowy wygrzew jak się patrzy - i czasami to wszystko potrafi być w jednym utworze! Nie jest to, jakby mogło wynikać z powyższego, powrót w przeszłość, żeby zagrać na sentymentach starych fanów. Na ich sentymentach nie trzeba grać, bo łykną to z mlaśnięciem i bez popitki.
To chyba najlepsza płyta Planta w jego solowej karierze. To bardzo bystry artysta i uważnie obserwuje to ,co się wokół niego w muzyce rockowej dzieje. Poprzednia płyta "Dreamland" brzmiała momentami jak na przykład Pearl Jam. Potrafi to zasymilować i wykorzystać. Nie eksperymentuje zbytnio, on to dopasowuje do siebie - na przykład pojawia się sporo ciekawej elektroniki , bardzo dobrze wpasowującej się w całość. Jaka w ogóle jest ta płyta - większość to utwory dynamiczne, głośne. Nie jest to jednak prosty rockowy łomot - to połączenie mocy z wyrafinowaniem, na przykład "Tin Pan Valley" gdzie mariaż elektroniki, akustycznych brzmień i ostrego rocka wypada niezmiernie ciekawie. Zawsze dzieje się w nich dużo i muzycznie i pod względem arażacyjnym. Końcówka jest bardziej bluesowa, nawet "Brother Ray" to też blues, tyle, ze w stylu The Chemical Brothers :) .Wyróżnić można byłoby kilka utworów - "Shinig It All Around" bo od razu się go zapamiętuje, piękny akustyczny "All The King’s Horses", nieco monumentalny "The Enchanter" no i ten "Brother Ray" na koniec - może nie jest to najlepszy utwór, nawet nie jeden z lepszych, ale też się od razu zapada w pamięć - to połączenie akustycznego bluesa i elektroniczno-ambientnych klimatów.
Kolorowa, płyta, barwna płyta, różnorodna, ale spójna, wciągająca i świeża i zaskakująca . Jejku , ile tych zachwytów, ale moim zdaniem , jak najbardziej zasłużonych.
Jak do tej pory, lepszej płyty nagranej w tym roku nie słyszałem.