1. Irish Air (0:57) 2. Irish Air (instrumental Reprise) (1:57) 3. Harbour Of Tears (3:13) 4. Cobh (0:51) 5. Send Home The Slates (4:23) 6. Under The Moon (1:16) 7. Watching The Bobbins (7:14) 8. Generations (1:02) 9. Eyes Of Ireland (3:09) 10. Running From Paradise (5:21) 11. End Of The Day (2:29) 12. Coming Of Age (7:22) 13. The Hour Candle (A Song For My Father(23:00)
Całkowity czas: 62:14
skład:
- Andrew Latimer / gt, flutes, keyboards, voc, Penny whistles
- Colin Bass / bass, voc
- Mickey Simmonds / keyb
- David Paton / bass, voc
- Mae McKenna / capella voc
- John Xepoleas / drums
- Neil Panton / oboe, sop sax, harmonium
Być może na początku lat dziewięćdziesiątych niektórzy niedowiarkowie wieszczyli już koniec zespołu Camel. Tak się jednak nie stało. Po pięcioletniej przerwie – w 1996, Andy Latimer i jego koledzy powrócili z nowym concept albumem.
Tytułowy „Port Łez” znajduje się w irlandzkim miasteczku Cobh. To właśnie tam wielu mieszkańców zielonej wyspy na zawsze żegnało swych najbliższych. Stamtąd wypływały statki płynące za ocean, do świata, w którym emigranci musieli odnaleźć nowe przeznaczenie. Co ciekawe (i smutne) także z Cobh wypłynął amerykański okręt „Lusitania”, który został storpedowany przez Niemców podczas I Wojny Światowej – płynęły nim wtedy setki emigrantów.
Do sięgnięcia po tematykę związaną z jednym ze smutniejszych elementów irlandzkiej historii skłoniła Andy’ego Latimera śmierć ojca. Tak właśnie powstał concept album będący jednym z najlepszych dokonań zespołu Camel. Płyta, która mimo iż nagrana została w 1996 roku śmiało może być zakwalifikowana do tzw. "klasyki".
Muzyka na Harbour Of Tears głęboko zakorzeniona jest w irlandzkiej tradycji. Mnóstwo tu folkowych elementów, pięknie brzmi flet. Spokojne, dostojne irlandzkie dźwięki znakomicie współgrają z płaczliwą gitarą Latimera.
Krążek otwiera Irish Air – subtelna wokaliza Mae McKenny, która rozwinięta jest następnie przez przepiękny gitarowy motyw z „irlandzkim duchem” w tle. Rozpoczyna się historia przepełniona smutkiem i tęsknotą. Historia, z którą utożsamiać się mogą nie tylko Irlandczycy. Wystarczy przecież zastanowić się nad dziejami Polski – ta płyta może równie dobrze dotyczyć losów naszych przodków. Opowieść snuje sama muzyka – nie za wiele jest na Harbour Of Tears wokali (chociaż także odgrywają istotną rolę).
Są na tej płycie momenty naprawdę wzruszające – chociażby króciutkie kompozycje Cobh i Under The Moon. Chyba tylko Andy Latimer potrafi w dźwięku gitary oddać tyle uczuć. Są również chwile kontrastujące z nostalgicznym charakterem całego albumu jak chociażby w Running From Paradise. Płyta jest jednak niesamowicie spójna. Zabiera w słuchacza w niepowtarzalną dźwiękową podróż.
Searching for fragments
of old yesterday,
I stand at the edge
of my childhood to find,
I long for the shadows
that danced at the end of the day...
Muzyczną wyprawę wieńczy szum fal, który po przesłuchaniu Harbour Of Tears nabiera nowego znaczenia.
Nie powinno się pochopnie używać słów „piękno”, „sztuka” etc, ale myślę, że w przypadku Harbour Of Tears można to uczynić z całą stanowczością i pewnością. Jak dobrze, że powstają takie płyty.