James La Brie nie próżnuje. Ostatnimi czasy pracowity jak pszczółka wokalista przebił nawet swojego kolegę z zespołu – Mike’a Portnoya. A to Frameshift, a to współpraca z Arjenem Lucassenem. Zapracowany wokalista znalazł w końcu czas na wydanie trzeciego solowego albumu pt. "Elements of Persuasion". Ponownie w zespole Jamesa znaleźli się tacy muzycy jak: Mike Mangini czy też Matt Guillory. Dodatkowo dla „muzycznego świata” James odkrył znanego chyba tylko we Włoszech młodego gitarzystę – Marco Sfogli.
Podobnie jak w przypadku poprzednich albumów Jamesa – "Elements of Persuasion" jest zbiorem zróżnicowanych stylowo i jakościowo kompozycji. Ta różnorodność jest jednocześnie niebezpieczeństwem, jak i plusem całego wydawnictwa. Po pierwszym przesłuchaniu miałam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony maestria wykonawcza, obecność znakomitych muzyków, a z drugiej strony kompozycje nie do końca udane, nie do końca przemyślane i zaśpiewane…tak sobie. Maniera wokalna Jamesa jest –co by tu powiedzieć – dość specyficzna. Nie zawsze przekonują mnie wykonywane w wysokich rejestrach wokalizy. Otwierające album "Crucify" niestety nie jest udanym utworem. Również z powodu „popisów” wokalnych Jamesa. Mnie przynajmniej przypominają nieco Sammy’ego Hagara ( za którego popisami wokalnymi nie przepadam – nie lubię Van Halen z Hagarem). Sam utwór jest niezły. Fajna motoryczna partia gitary ciągnie niczym parowóz cały utwór, Sfogli wygrywa całkiem niezłe solo gitarowe. Słychać w tym utworze i reminiscencje „starej” Metallici, jak i DT (hm...gdyby zespół to opracował byłby to naprawdę niezły utwór). Nie mniej wrażenie nie jest przyjemne i raczej "Crucify" nie pozostaje długo w pamięci. A szkoda – warto byłoby jeszcze popracować nad całością. "Alone" - nie do końca przekonał mnie klimat tego utworu, zastosowanie elektroniki ( czy ja tu słyszę syntetyczne bębny z klawisza?), klimat troszeczkę przypominający quasi gotyckie granie. Jakieś to takie…bezbarwne. "Lost" – śmiało mogłoby zawojować listy przebojów dla kierowców;) taki fajny, zupełnie niezobowiązujący „rocker” – nie przeszkadza. Wybitne dzieło to nie jest, ale daj panie Boże takie utwory o 9 rano w Polsce. Wokalnie – hm...skrzyżowanie Serka z Georgem Michaelem. (te ciepłe barwy w refrenach). Dość intrygującym utworem jest również "Oblivious" – taki progmetalowy scat, nieco zmieszany z klimatami a’la George Clinton ( zwróćcie chociażby uwagę na funkową linię basu). Dla mnie zupełnie zwariowany utwór!
Oczywiście nie należy zapomnieć, iż są na "Elements of Persuasion" utwory stricte progmetalowe, kojarzące się (per analogiam) z macierzystym zespołem Jamesa. ( np. "In Too Deep", "Pretender", "Drained"). Utwory zupełnie niezłe, ciekawie zaaranżowane, wykonane z wykopem.
Cały album jest bardzo równy, ale na tle innych produkcji nie jest to granie wybitne. Ot – James zaprosił znajomych do wspólnego muzykowania, czegóż efektem jest ten album. Oczywiście – nie powinniśmy narzekać: są i świetne klawisze ( nie nachalne), fajne partie gitary, partie perkusji w wykonaniu Manginiego naprawdę robią wrażenie (ale w końcu to przecież świetny bębniarz) i głos Jamesa, który jednak dla mnie jest najsłabszym ogniwem tego projektu. Nie wiem dlaczego, ale słuchając poprzednich płyt „Serka” odniosłam wrażenie, że zaśpiewał lepiej, bardziej na luzie, z większym zaangażowaniem. Dla mnie największym odkryciem tego albumu jest grający na gitarze Marco Sfogli. Gra naprawdę niebanalnie, nie jest zapatrzony w „maestro Petrucciego”, gra swoje i robi to dobrze. To był dobry wybór Panie La Brie! I właśnie dla młodego Włocha warto zapoznać się z "Elements of Persuasion".
James La Brie ma u mnie wielki kredyt zaufania. Wybaczam mu wszelkie (wokalne) wpadki (np. koncertowe oficjalne albumy Dream Theater), cieszę się, jak wznosi się na wyżyny swojego talentu (Frameshift czy przede wszystkim Leonardo.The Absolute Man). Jego ostatni album solowy nie jest może wybitnym dziełem, ale również nie jest wpadką. Po prostu fajne, niezobowiązujące granie na poziomie. Czegóż chcieć więcej?